wtorek, 5 października 2010

Powrót do Polski!

Powrót do Polski jak zwykle nie odbył się bez przygód. Zaczęło się od tego, że tak długo zeszło się nam z wypalaniem zdjęć w kafejce internetowej, że o mało co, a spóźnilibyśmy się na samolot:).

Potem wszystko szło już gładko, poza tym, że zawsze dziwie się i smuce, jak muszę w Peru płacić ten pieprzony podatek wylotowy. Okazało się, że i tym razem tną turystów na kase i podatek lepiej opłaca się płacić w dolarach, niż w solach, bo tak mają ustawiony przelicznik. Podatek wynosi 31 dolarów od osoby, czyli państwo Peru zbiera od frajerów kilkadziesiąt, jeżeli nie kilkaset tysięcy dolarów dziennie. Możnaby się kłucić, że się nie wiedziało i wmawiać urzędasom, że się nie ma kasy. Myślę, że musieliby puścić takiego delikwenta, ale komu się chce odstawiać takie szopki. Właśnie tę ludzką słabość peruwiański rząd postanowił wykorzystać i wprowadził ten pieprzony podatek.

Po wejściu do samolotu nie mogłem znaleźć swojego miejsca. Ponieważ z jednej strony rzędy kończyły się na cyfrze 29, a z drugiej, zaczynały od 31. Traf chciał, że miałem miejscówke wyznaczoną w rzędzie 30. Bezradny podchodzę z zapytaniem do stewardessy, a ta z uśmiechem informuje mnie, że moje miejsce jest tutaj, in the middle of the babies. Świetnie - pomyślałem, znowu się przyfarciło:) Zaraz obsługa samolotu się zleciała, żeby zobaczyć białasa siedzącego pomiędzy dwiema Peruwiankami, lecącymi do Europy, ze swoimi kilkumiesięcznymi pociechami. Nawet jedna ze stewardess powiedziała, że it's worth to make a picture! Dlaczego nie? Wyjąłem zaraz aparat i jeszcze w dobrym nastroju poprosiłem jedną z nich o zdjęcie.


Po starcie okazało się, że są jeszcze dwa wolne miejsca na pokładzie, więc jeżeli chce to mogę zmienić swoje miejsce. Oczywiście zaraz skorzystałem z tej propozycji i wybrałem miejsce przy oknie. Po sąsiedzku siedziało jakieś starsze małżeństwo, które nie dość, że nie zamieniło ze mną nawet jednego słowa, to nawet miedzy sobą, nie zauważyłem, żeby rozmawiali. Straszne mruki, ale co tam, przecież to lot a nie wieczorek zapoznawczy:)

W Amsterdamie mieliśmy 5 godzin czekania, więc poszliśmy kupić jakiś alkohol, żeby się źle nie czekało. Tutaj Szef się rzucił i postawił nam na zakończenie ekspedycji butelke w prezencie. Butelka została zrobiona w dość dobrym tempie. Pożegnaliśmy się z Michałem, który leciał do Londynu i Łukasz zszedł po kolejną butelkę. Niestety nie skonsultował tego zakupu z nami, a my już z Szefem mieliśmy dosyć. Zwłaszcza, że noc w samolocie była nie przespana, jedzenia raczej słabe, więc alkohol w wystarczającym zakresie zdążył udeżyć do głowy. Łukaszek miał jednak jeszcze mało, więc postanowił walnąć pare łyków z nowo nabytej butelki. Potem Wojtek popędzał nas do bramki, stwierdzając z przerażeniem, że nie zdążymy. Mówie mu, że jak się stresuje to sam już może iść. Ruszyliśmy kilka minut po nim. Okazało się, że miał rację bo czekała nas jeszcze kontrol bagażowa przed wejściem do strefy bordingu. Tutaj nie dość, że koleja duża, to jeszcze problem z otwartą torbą Łukasza. Butelka musiała zostać, nie było rady. Ten tak się wkurzył tym faktem, że postanowił wejść jeszcze do sklepu i kupić kolejną. Do odprawy przybiegł jako ostatni. Jednak pośpiech okazał się niewskazany, jako, że lot był opóżniony o 45 minut. Nie było to mi na rękę, bo spieszyłem się na ostatni pociąg, który miałem do Żyrardowa.

Opóźnienia nie dało się już nadrobić. Na szczęście sprawnie udało się odebrać bagaże, choć tym razem swój dostałem jako ostatni z naszej ekipy. Szybko pożegnałem się z chłopakami i udałem w kierunku wyjścia. Na terminalu czekała na mnie Ania. Na przywitanie nie było dużo czasu, bo miałem 15 minut do odjazdu pociągu. Biegne po taksówkę. Okazuje się, ze na Okęciu nie ma postoju taksówek, tylko zamawia się je na telefon. Welcome to civilization - myślę sobie i już jestem nieźle wkurzony. Biegając od samochodu do samochodu, udaje mi się wreszcie znaleźć wolny wóz. Proszę gościa, żeby zawiózł mnie na Dworzec Zachodni, zaznaczając, że bardzo mi się spieszy. Ten już podczas jazdy pyta, czy ma podjechać od strony kas. Gdybym nie znał Warszawy, to wydymałby mnie na wstępie, bo przecież od strony kas trzeba zapieprzać straszny kawał. Mówie, żeby mnie wysadził od strony Alej. Ten jeszcze podjeżdża nie od Alej tylko podwozi nas pod dworzec PKS. Kurs kosztuje 32,60 zł, płacę pięćdziesiątką. Koleś szuka reszty, wydaje mi 10 zł i pyta, czy może być bez złotówki. Mówię, że niech będzie. Ten podaje mi drobniaki, gdzie jest około 2 zł w 10 i 20 groszówkach. Noż kurwa mać, pierwszy kontakt z Polską i już taka wyjebka. Jestem tak wkurwiony, że mam ochotę mu przyjebać, ale jest Ania i spieszę się na ten pociąg. Pajac szybko znajduje reszte i możemy biec.

Okazuje się, że dworzec autobusowy jest zamknięty na noc, więc nie można przez niego przejść. Jest tak mało czasu, że decyduję się przejść przez płot i po torach. Nie jest to łatwe, bo Ania ma buty na obcasie. Jakoś wreszcie przełazimy i okazuje się, że na pociąg spóźniliśmy się dwie minuty, bo właśnie odjechał. Stoje z ciężkim plecakiem na grzbiecie, zapalam papierosa i naprawdę jestem mało kontent z tego powrotu do kraju. Myślę o telefonie do znajomych. Ale po pierwsze nie ma przy sobie telefonu, po drugie jest już późno, po trzecie jestem z Anią. Nie ma rady trzeba brać hotel. Okazuje się, że jest hotel zaraz przy dworcu, właśnie w tym budynku PKS. Wjeżdżam na góre i kolejna wyjebka. Dwuosobowy pokój z łazienką na korytarzu 140 zł. Na szczęście są wolne miejsca!

W tym momencie zaczęło mi już naprawdę mocno brakować Ameryki Południowej. Przypomniał mi się od razu anonimowy wpis na blogu, gdzie ktoś napisał, że po powrocie czeka mnie pierwsze wkurwienie i pierwsza tęsknota za powrotem do Peru. Już teraz wiem, że napisał to Michał Oleksak. Kiedy to czytałem, wiedziałem, ze na pewno ma rację i taki moment kiedyś nastąpi. Jednak nie sądziłem, że nastąpi tak szybko!

2 komentarze:

  1. Welcome to the jungle...Polish jungle.
    Michał.(nie Oleksak)

    OdpowiedzUsuń
  2. Może właśnie dzięki tej Polish jungle, Polacy tak dobrze czują się w Trzecim Świecie!!!

    OdpowiedzUsuń