niedziela, 29 sierpnia 2010

Leymebamba

Po dziewieciu i pol godzinie jazdy przez gory, jestesmy w Leyebambie. Miasteczku malym ale bardzo klimatycznym. Bedzie ono stanowilo nasza baze wypadowa w okoliczne ruiny, a jest tutaj gdzie wychodzic. Co nas najbardziej zaskoczylo w tej miejscowosci, to istnienie lacza internetowego. Miejscowi szybko sie rozwijaja. Choc turystow nie ma tutaj wielu, bo poza nami spotkalismy tylko dwie pary bialasow i grupe Peruwianek, to ceny sa znacznie wyzsze niz gdzie indziej. Na szczescie wspolgraja z oferowanym standardem uslug, wiec wszystko jest w jak najlepszym porzadku. Dzis jest juz na tyle pozno, ze nic konkretnego poza odpoczynkiem i zabawa nie uda sie nam zrobic, ale jutro pewnie bedzie juz inaczej.

Papuga, ktora siedziala sobie w barze w Celendin, gdzie zatrzymalismy sie na obiad.
Glowna ulica w Celendin z roznymi produktami do nabycia!
Mandarynki sa po 2 sole za kilogram, a za jednego sola mozna nabyc 8 bananow:)
Szefowi juz nawet do knajpy nie chce sie chodzic na piechote!
A to juz sympatyczne uliczki Leymebamby!
Schody do nieba!

Villa burmistrza!

Plac glowny. Po lewej stronie jest nasz hotelik, serdecznie zapraszamy! Gdyby ktos z Was chcial nas tutaj odwiedzic, to jest bardzo dobry dojazd. Wystarczy doleciec do Limy, a potem juz jest z gorki, bo tylko jakis tydzien jazdy wszelakiej masci pojazdami przez gory, przepleciony jednym dniem marszu.
To byl opis naszej opcji dostania sie tutaj. Jednak jakby ktos z Was rzeczywiscie sie tutaj wybieral, to o wiele latwiej i szybciej dotrze przez wybrzeze!

sobota, 28 sierpnia 2010

Los Banos del Inca

Zostala nam ostatnia noc w Cajamarce. Jutro rano znow wyjezdzamy w dzikie rejony. Postanowilem  zamiescic nieco wiecej zdjec niz zwykle, bo pewnie przez jakis czas nie bede sie odzywal.

Dzis bylismy w Los Banos del Inca, czyli goracych zrodlach, polozonych kilka kilometrow od Cajamarci. To wlasnie tutaj pierwszy raz, Hiszpanie spotkali sie z zazywajacym kapieli Inca. Niestety, do wymiany zdan nie doszlo, poniewaz Inca poscil tego dnia i w zwiazku z tym nie mogl wypowiadac zadnych slow. Zrodla dzialaja do dzis i maja sie swietnie. Woda w basenach jest bardzo goraca, dochodzi nawet do 71 stopni. To stanowczo za duzo na kapiel, wiec sa wybudowane sztuczne baseniki, gdzie ludzie w kameralnej atmosferze moga spedzac czas i samodzielnie regulowac temperatura wody.

Potem zaliczylismy Katakumby i Klasztor Franciszkanow. Bardzo ciekawe i godne polecenia miejsce. W srodku maja wielka, zamknieta, stara szafe. Pytamy, co jest w srodku? Okazuje sie, ze jest tam kolekcja zegarkow. Szafa jednak jest zamknieta i kolekcja nie jest udostepniona dla zwiedzajacych, poniewaz wczesniej zdarzalo sie, ze zegarki z niej ginely. Ten problem przerosl Peruwianczykow na tyle, ze postanowili po prostu zamknac ja na kludke. Muzeum, ktore teraz miesci sie w Klasztorze Franciszkanow jest praktycznie w ogole nie chronione. W srodku wisza wielkie siedemnastowieczne obrazy, ktore bez wiekszego trudu kazdy by mogl z niego wyniesc. To jest wlasnie peruwianskie podejscie do dziedzictwa narodowego. Juz wczesniej o tym pisalem przy okazji mumii dziecka. Naprawde szkoda, ze tak jest, bo ten kraj jest strasznie bogaty, jezeli chodzi o zabytki, czy artefakty. Gdyby poswiecili temu nieco wiecej uwagi, to mogliby zarabiac duzo wiecej pieniedzy, niz to robia dotychczas, dzieki slawnemu Machu Picchu.

Poza tym, kolejna ciekawa historyjka z natury poziomu wyedukowania Peruwianczykow. Dzis odbieralem ciuchy z pralni. Pralnia bardzo nowoczesna, nie taka jak zwykle z licznymi malymi pralkami, tylko z duza, profesjonalna maszyna pioraco. Do zaplacenia mam 15 soli. Wreczam wlascicielce banknot 50 solowy i czekam na reszte. Ta prosi mnie jeszczo o 5 soli, bo nie ma monet. Podaje jej zazadana sume i tutaj zaczynaja sie schody. Babka dwoi sie i troi, zeby wykalkulowac ile ma wydac. Nie wiedziec  czemu, nie ma przy sobie kalkulatora. Wola swoja pracownice, ktora wyciaga karteczke i na niej nakresla matematyczne dzialanie: 55 minus 15. Chwilke sie zastanawia po czym z zadowoleniem wpisuje trzydziesci. Troche mi zajelo zanim wytlumaczylem owym paniom, ze to jednak bedzie 40. Mysle, ze to swietne miejsce dla otwierania swojego interesu, skoro Ci ludzie maja problemy z taka matematyka. Swoja droga, ciekawe jest rowniez to, ze w Polsce studentom polibudy pakuje sie jakies calki do glowy, a po dugiej stronie swiata, dorosli ludzie maja problemy z takimi dzialaniami. Sytuacja ta przestala mnie juz zadziwiac, ale jeszcze nie przestala irytowac.

Zwrocil nasza uwage rodzaj klimatyzacji jaka facet ma w taksowce. Wiatraczek jest oczywiscie obrotowy, ale ustawiony jest glownie na kierowce.

Zwykle taksowkami podrozujemy w pieciu. Lukasz, jako ze jest najwiekszy zawsze siedzi z przodu. Miejscowi bardzo rzadko robia z tego problem. Takie przemieszczanie sie po miescie to tutaj standard.

Kapiel w prywatnym basenie:)


Tak zrodla wygladaja na zewnatrz. Niestety tutaj, nie mozna sie kapac, poniewaz woda jest zbyt goraca.

Woda w tym basenie ma 71 stopni, widac nawet jak bulgoce. Nawet kamienie okalajace basen sa gorace!


Tutaj oryginalny basen inkaski, w ktorym kapieli zazywal sam Inca, kiedy odwiedzili go Hiszpanie.

Lokalna garkuchnia. Serwuja genialne pstragi z frytkami!

Szefowa kuchni!

Katakumby. Franciszkanie chowali w nich fundatorow swojej dzialalnosci.

A tutaj juz kaplica gdzie sa pochowani sami Franciszkanie. Miesci sie pod nawa glowna kosciola.



A to jeszcze Cajamarca.




piątek, 27 sierpnia 2010

Cajamarca

Wreszcie udalo nam sie dojechac do tego miasta. Nie bylo latwo, piekne, niezwykle malownicze drogi. Jednak, bardzo uciazliwe przejazdy. Caly czas trzesie niemilosiernie. Caly czas mija sie krzyze na trasie, wraki rozwalonych samochodow, czasem na zakrecie nagle wypada ciezarowa z naprzeciwka, co od razu u wszystkich podnosi ciesnienie. Zeby oddac smak tej przygody, napisze tylko, ze byly takie odcinki, ze po poltorej godzinie jazdy w busie, okazywalo sie, ze zrobilismy zaledwie 4 km w linii prostej (odczyt z GPS-a). Jednego dnia w czasie 12 godzin ciaglej jazdy udalo nam sie oddalic od punktu wyjscia zaledwie o 5 kilometrow. Takie sa wlasnie Andy. To i tak ogromny postep, jeszcze pare lat temu nie bylo innej mozliwosci, jak przemierzac te przestrzenie na piechote. Swiat sie rozwija w niewiarygodnie szybkim tempie i cywilizacja dociera nawet w takie miejsca jak tutaj.

W miejscowosci Mamahuaje robimy w sklepie zakupy. Kupujemy trzy piwa po 4,5 sola za sztuke i dwie paczki ciastek po dwa sole. Kiedy przychodzi do placenia, baba mowi, ze musi isc po syna, bo on jest dobry w liczeniu. Wyobrazni brakuje zeby to ogarnac, kobieta prowadzi sklep, a nie potrafi przeprowadzic tak prostego dzialania. Tak wlasnie tutaj jest. Nawet kumpel Lukasza wymyslil teorie, ze im wyzej jedziesz, tym wiekszych glabow napotykasz na swej drodze. Ta teoria ponoc nie ma medycznego uzasadnienia, ale nam coraz czesciej sie sprawdza

Na trasce do Cajamarci!



Cajamarca to miejsce upadku imperium inkaskiego. Wlasnie w Cajamarce Inka zazywal cieplych kapieli, kiedy do brzegow jego krolestwa przybyli Hiszpanie.

Hiszpanie podbili inkaskie Imperium w 168 ludzi. Kazdy sie pewnie zastanawia, jak tego dokonali? Otoz, po pierwsze byli bardzo odwazni i gotowi na wszystko, po drugie, mieli duzo szczescia, a po trzecie, dobry plan dzialania.

Ich szczescie polegalo na tym, ze Inka ich zlekcewazyl. W ogole nie dopuscil do siebie mysli, ze moga mu zagrozic. Inca wiedzial o przyplynieciu Hiszpanow. Wiedzial, ze dziwnie wygladaja, bo maja brody, biala skore i jezdza na duzych rumakach. Byl zatem bardzo ciekaw, po co tu przybyli. Chcial tez ich sam zobaczyc. Z latwoscia mogl ich wytepic na gorskich przeleczach. Jednak nie chcial tego robic, spokojnie na nich czekal w Cajamarce.

Hiszpanie za to mieli sprytny plan. Wiedzieli, ze miejscowi patrza w Ince jak w bostwo. Wiedzieli, ze wystarczy go pojmac, zeby zdobyc cale krolestwo. Tak tez sie stalo. Inca przyjal Hiszpanow na glownym placu miasta, postanowil wysluchac tego co maja do powiedzenia. Ci przyniesli Biblie. Ten wzial ksiege do ucha i powiedzial, co to za ksiega, ta ksiega nic nie mowi i rzucil nia o ziemie. Wtedy Hiszpanie dali sygnal do ataku. Na placu bylo kilka tysiecy Indian. Jednak byli kompletnie zaskoczeni i przerazeni. Poza tym, nie byli uzbrojeni. Rozpoczela sie prawdziwa rzez. Podczas bitwy rannych zostalo tylko pieciu Hiszpanow. Zaden z nich nie zginal, a Indian poleglo ponad 5000. Inca zostal pojmany. W zamian za jego glowe wyznaczono nagrode. Podobno Pizarro w jednej z komnat zakreslil szpada linie wysoko na scianie. Do tej linii komnata miala byc wypelniona zlotem. Wtedy Inca mial zostac uwolniony. Zlota bylo w krolestwie bardzo duzo, wiec zaczelo naplywac do Cajamarci z calego krolestwa. Wreszcie uzbierano wymagana ilosc. Bylo przynoszone w naczyniach i ukladane w komnacie. Podobno zebrano ponad 5 ton zlota i 12 ton srebra. Jednak Hiszpanie wiedzieli, ze nie moga wypuscic ze swoich lap Inci, bo straca krolestwo. Pomimo zebrania okupu Inca zostal stracony. Uduszono go garota (wygladalo to tak, ze byl przywiazany do slupa, na szyi mial zarzucona petle, ktora z tylu dokrecano przy pomocy wcisnietego kolka). Historia jest niesamowita. Takie imperium zostalo podbite przez zaledwie 168 zolnierzy. Jacy to musieli byc zolnierze, ze nie przestraszyli sie kilkudziesieciotysiecznej inkaskiej armii?

Cajamarca

Zolnierze wnosza Szefa po schodach, zeby Szef mogl sie rozkoszowac widokiem calego miasta. Zolnierz numer jeden jest juz na skraju wyczerpania, niech uwaza na siebie, bo Szef potrafi byc okrutny nie mniej niz Inca. W czasach inkaskich, byla specjalna kasta, ktora nosila Ince w lektyce. Biada byla temu, ktory sie potknal. Odrazu byl skazywany na kare smierci.
To specjalnie dla Ani, coby wiedziala jak zaroslem:)


A ta mumia dziecka jest zwiazana ciekawa historia. Otoz, trafila do muzeum przez kompletny przypadek. Policja zlapala zlodzieja grobow, ktory niosl ja po prostu pod pacha. Niestety nie wydebili od niego informacji, gdzie ja znalazl. Tak to tutaj wyglada, ludzie mumie sprzed kilku tysiecy lat, nosza pod pachami:)
Ponizej komnata, ktora miala zostac wypelniona zlotem w zamian za zycie Inci.

Zdjecia do poprzedniej relacji z Gran Pajaten

Nasza ekipa w Los Andes, tak tutaj wyglada Plaza de Armas!
Ze straznikami parkowymi w Chagualen, na wejsciu do Parku.
Nocleg w Chagualen, jestem opatulony, poniewaz na 3600 noce nie naleza do cieplych, a ogrzewania brak.
Szlak do Laguny Chagualen.
Z Szefem w jeziorku, wysokosc 4000m npm.


A to nasze ostatnie zdjecie przed wejsciem do Parku. Obiecalismy sobie i chlopakom, ze jeszcze tu wrocimy. Dostali od nas slony napiwek, wiec pewnie tez licza na to, ze nie rzucamy slow na wiatr.
Na zejsciu.

Gran Pajaten - prawdziwy rarytas!

Ruiny Gran Pajaten sa naszym podstawowym celem w tym rejonie. Przez nie w ogole przyjechalismy do Pataz, miasteczka, ktore wywarlo na nas ogromne wraznie, tyle tylko, ze nie z powodu ruin.

Na miejscu okazuje sie, ze dotarcie do ruin, to nie taka prosta sprawa. Miejscowi mowi, ze trzeba isc od jednego do trzech dni w jedna strone przez dzungle. Relacje, ktore otrzymujemy od miejscowych, bardzo sie od siebie roznia. Oczywiscie nie spotykamy nikogo, kto by widzial ruiny na wlasne oczy. Wreszcie dowiadujemy sie najgorszego, czyli, ze ruiny sa zamkniete dla ruchu turystycznego. Na wejscie do ruin trzeba miec specjalne pozwolenie, zalatwione jeszcze w Limie.

Nie przyjechalismy jednak tutaj taki kawal, zeby tak prosto sie poddawac. Postanawiamy dojsc do granicy parku i zobaczyc, czy faktycznie nie da sie nic zrobic. Jeszcze w Pataz poznajemy arogancka Peruwianke, ktora walczy jak lwica o mozliwosc wejsca do ruin. Baba proponuje, ze razem z nami pojedzie do wioski taksowka, gdzie sie zalatwia miejscowego przewodnika. Na poczatku sie godzimy. Potem jednak baba robi na nas zle wrazenie. Dochodze do wniosku, ze gdyby ode mnie to zalezalo, to na pewno nie dalbym jej na wejscie zadnego pozwolenia. Dlatego po dojezdzie do konca drogi, gdzie czeka nas jeszcze 30 minut marszu do wioski, postanawiamy z Lukaszem ruszyc ostro z buta, zeby zgubic babe i zalatwic wszystko na miejscu samemu. Nie jest to jakos bardzo trudne, bo baba nie ma w ogole kondycji, a poza tym ma taki bagaz, jakby sie wybierala do Ciechocinka, a nie na kilka dni do dzungli.

Niewiele nam to jednak daje. Bo miejscowy przewodnik z ustami pelnymi koki i az zielonymi zebami od jej zucia, inormuje nas, ze bez pozwolenia z Limy, nigdzie nie wejdziemy. Zatrzymaja nas na granicy parku. Oczywiscie, mozemy sprobowac pojsc do granicy, bo wielu ludzi tak robi, ale wedlug niego, to nie ma sensu.

Upal byl niemilosierny. Nie wiedzielismy co robic dalej. Zwlaszcza, ze Wojtek dostal biegunki i byl bardzo oslabiony. Jednak postanowil, ze moze isc dalej, tylko odpowiednio wolno. Zatem ruszylismy do granicy parku. Okazalo sie, ze ta decyzja byla bardzo trafiona, bo szlak byl przepiekny. Do punktu kontrolnego dotarlem pierwszy. Okazalo sie, ze te kilka miesiecy w Ameryce Poludniowej zaowocowaly jako taka znajomoscia hiszpanskiego, bo odbylem bardzo ciekawa rozmowe ze straznikami. Skadinad, bardzo sympatycznymi, molodymi chlopakami. Od razu zapytali o pozwolenie. Okazalo sie potem, ze pytanie bylo retoryczne, bo chlopaki o kazdym wydanym pozwoleniu sa zawiadamiani odpowiednio wczesniej, poniewaz maja obowiazek, udac sie z ewentualnymi odwiedzajacymi do samych ruin. Trek do ruin w jedna strone trwa cztery dni, tyle samo z powrotem. Czyli jest to bardzo wymagajaca eskapada. Czasem przybieraja bardzo rzeki, trzeba je przeplywac. Dzungla zawsze jest nieobliczalna i pelna niebezpieczenstw. Pytam co bedzie, jezeli pojdziemy mimo braku pozowolenia? Powiedzieli, ze zadzwonia po policje i ta nas zgarnie z trasy. Ja na to, ze juz jestem bardzo zmeczony, wiec ta perspektywa mi sie bardzo podoba. Tymbardziej, ze jeszcze nigdy nie lecialem helikopterem. Wzbudzilo to ogolny smiech i przelamalo ostatecznie lody miedzy nami.

Chlopaki zaprosili mnie do srodka i wyjeli ksiazke z wpisami odwiedzajacych to miejsce. Wpisalem sie na 606 pozycji. Rejestr jest prowadzony od pazdziernika 1998 roku, okazalo sie, ze nie bylo tutaj jeszcze zadnego Polaka. Owszem, wiemy o wyprawie Chmielinskiego w te rejony, jednak nie znalazlem jego wpisu. Chlopcy twierdza, ze niemozliwe, zeby sie nie wpisal, wiec pewnie ta jego wyprawa byla przed 98 rokiem. W kazdym badz razie wpisuja sie do ksiegi wszyscy, ktorzy dochadza do tego miejsca. Zaledwie okolo polowa z nich ma pozwolenie na zapuszczanie sie dalej. Zatem nalezy przyjac ze przez 12 lat ruiny Gran Pajaten mialo mozliwosc zobaczyc nie wiecej niz 300 osob. Latwo obliczyc, ze daje to okolo 25 osob rocznie. To jest dopiero atrakcja. W porownaniu z Machu Picchu, ktore odwiedza tysiac osob dziennie, to jest naprawde cos. Jak tylko o tym mysle, to wiem na pewno, ze jeszcze tu wroce. Musze je zobaczyc na wlasne oczy. Pozostaje mi tylko satysfakcja pierwszego polskiego wpisu w ksiedze.

Chlopaki nocuja nas w jednym z pomieszczen, gdzie sa trzy lozka. Daja jeszcze koce i spiwory, jakby nasze nam nie wystarczaly. Czestuja kolacja a rano sniadaniem. Postanawiamy ruszyc nieco w glab parku do pobliskiego jeziora. Okazuje sie, ze miejscowi wypasaja konie i krowy na lakach, przez co, jest bardzo latwo zgubic sciezke. Dosc szybko ja gubie i po czasie orientuje sie, ze zle ide. Dochodzi do mnie Wojtek i postanawiamy isc w prawo na druga strone wzniesienia. Jak wchodze na gore to dostrzegam sciezke, ktora pewnie poszla reszta grupy. Po jakis dwudziestu minutach doganiam ich. Okazuje sie, ze oni tez pomylili droge. Nie poddajemy sie, szukamy dalej. Zwlaszcza, ze jest jeszcze jedno miejsce, w ktorym wedlug naszych szacunkow powinno byc jezioro. Wreszcie je odnajdujemy. Jeziorko jest przecudne. Robi wrazenie, jest na 4000 metrow. Wraz z Szefem decydujemy sie wejsc do niego choc na chwile. Woda jest jednak strasznie zimna.

Na dol schodzimy w bardzo szybkim tempie. Nawet chlopaki zadziwli mnie swoja kondycja. Stwierdzam, ze gdybym wiedzial wczesniej, ze sa tak dobrzy, to zdecydowalbym sie walic do Gran Pajaten bez zezwolenia, bo policja nie dogonilaby nas nawet helikopterem.

Juz na miejscu w Pataz zbieramy wszelkie informacje, ktore moga byc nam

przydatne w organizacji nastepnej wyprawy. Okazuje sie, ze przed laty byla zorganizowana jakas wyprawa do dzungli, w ktorej udzial bral sam burmistrz. Niestety burmistrz zaginal. W poszukiwaniu burmistrza zorganizowana kolejna wyprawe, ktora trwala dwa miesiace. Podczas tej wyprawy przkraczano niezliczone rzeki, podczas jednej przeprawy stracono zywnosc. Czesc ludzi umarla z glodu. W kazdym badz razie, najwazniejsze jest to, ze podczas tej wyprawy miejscowi natrafili w dzungli na ruiny miasta wiekszego niz Gran Pajaten. Niestety, sami zgubili sie w tej dzungli i teraz nie potrafia dokladnie okreslic gdzie to bylo. Poza tym, nie ma pieniedzy na poszukiwania i nikomu tutaj na nich nie zalezy. Tutaj tylko zloto ma znaczenie. Kto by sobie zwracal dupe jakimis ruinami.

My na pewno jeszcze tu wrocimy. Ten rejon ma ogromny potencjal.

Pataz - kopalnie zlota!

Male miasteczko, do ktorego trafilismy piatego dnia naszej podrozy. Do Cajamarki jeszcze daleko, a podroz miala trwac tylko jeden dzien. Pataz to miasteczko zwiazane ze zlotem. Otoczone jest kopalniami zlota. Juz cena dojazdu do niego jest wygorowana. Jest tutaj drozej niz wszedzie indziej. Jednak jeszcze nie widac jakiejs zasadniczej roznicy pomiedzy nim a innymi miejscowosciami.

Mamy szczescie, bo przyjezdzamy w niedziele, czyli dzien wolny od pracy.

Okazuje sie, ze roznice z innymi miasteczkami sa i to ogromne. Ludzie pracuja tutaj bardzo ciezko przez szesc dni w tygodniu, a w niedziele odreagowywuja wszystko to, co sie wydarzylo w minionym tygodniu. Kazdy ma jakies pieniadze do wydania. Jedni wieksze, drudzy mniejsze. Tutaj po raz pierwszy widze banknot dwustusolowy. Spedzilem w Peru juz kilka miesiecy, a nie wiedzialem, ze taki banknot w ogle istnieje. Tutaj trafiam na niego pierwszego dnia. Wchodze do sklepu, zeby kupic ciastko, a przede mna stoi facet i sprzedaje zloto. W ogole to zloto nie wyglada na zloto, jakas taka glina o zlotawym kolorze. Zaraz jednak sie przekonuje, ze to czyste zloto, bo za nieco ponad 20 gram tej substancji, babka bez wahania wyplaca facetowi ponad 2000 soli, w dwustusolowych banknotach.

Co ciekawe, w Peru, szczegolnie w rejonie dzikim i biednym, zawsze mamy problem w uzyskaniem reszty. Po prostu za wszystko trzeba placic malymi nominalami, ktorych czasem brakuje. Tutaj jest odwrotnie. Jeden facet za ceviche placi dwusetka, a baba na ulicy bez mrugniecia okiem mu wydaje. Ekspedienci nie maja drobnych do wydawania. Brakuje monet, ale jest kupe grubych nominalow.

Powiecie, ze to drobiazg, moze i tak, jednak to nie wszystko. W niedziele rozpoczyna sie na glwnym placu impreza. Jest festyn, pokazy tanca jakis zespolow, ktore przyjechaly z okolicy. Miejscowi chleja piwo strumieniami. Podczas jednego pokazu nawet wylewaja skrzynke na ulice.

Wszyscy sa chetni, zeby nas zaprosic do wspolnej biesiady, stawiaja chetnie piwo. Mozna je brac calymi skrzynkami. Tutaj kazdy, jak sie bawi to sie bawi na calego, to czuc odrazu. Taka impreza jest przez caly dzien. Poznym wieczorem, tzn. po 22 rozpoczyna sie diskoteka na boisku szkolnym. Nic nadzwyczjnego, tylko, ze wejscie kosztuje 30 soli, drozej niz w Warszawie. Prawie wszyscy wchodza do srodka, tutaj nikt sie nie szczypie z forsa.

Pytamy sie sprzedawcy w sklepie jakie ilosci zlota ludzie przynosza. Ten mowi, ze bywa roznie, czasem ludzie przychodza z dwoma gramami po tygodniu pracy, a czasem z pol kilogramem.

Tutaj pierwszy raz w Peru widze Hummera na ulicy.

Kopalni jest tysiace, jednak tylko trzy firmy licza sie naprawde, tzn. sa bardzo duze i profesjonalne. Wydobywa sie rozne ilosci, zalezy od wielkosci kopalni, jak tez zasobnosci zloza, czyli szczescia. Praca bardzo ciezka ale przynosi tutaj wymierne zyski. Zloza bowiem sa bardzo bogate, niektore daja powyzej 60 gram zlota na tone rudy. Co jest zadziwiajaco dobrym rezultatem.

Miejscowi mowia nam, ze tutaj jest bardzo bezpiecznie, zebysmy nie obawiali, sie zlodziei. Tutaj ich nie ma, ostatniego powiesili cztery lata temu. Tak, powiesili. Nie ma tutaj policji, miasto rzadzi sie wlasnym prawem. Wyganiaja policjantow, bo ich nie potrzebuja. Lima moze sie od nas uczyc - mowia. Maja faktycznie racje, juz na drugi dzien czujemy sie tutaj tak bezpiecznie, ze zostawiamy rzeczy w otwartym pokoju. Natychmiastowa kara w postaci utraty zycia, wydaje sie byc skuteczna gwarancja antywlamaniowa. System ten swietnie dziala. Jest to tutaj wazne, bo po pierwsze ludzie maja duza forse a po drugie, nie zawsze dbaja o bezpieczenstwo, bo bywa tak, ze w taka niedziele zapija sie w bele i nie maja glowy troszczyc sie o swoje dobra materialne.

Jezeli chodzi o zwykly dzien tygodnia, to miasto jakby zasypia. Ludzie znikaja z ulic, wyjezdzaja do kopalni. Pozostaja tylko wlasciciele restauracji, sklepikow, czy jakis drobnych biznesikow. Nawet kobiet z dziecmi wydaje sie tutaj byc mniej niz gdziekolwiek indziej. W ogole w interiorze spotykamy stosunkowo malo starych ludzi, a bardzo duzo dzieci. Dzieci sa wszedzie, mloda kobieta kazda ma dziecko. Tutaj chlopcy i dziewczynki wchodza w zwiazek malzenski juz w wieku 15 lat. To jest normalka i kazdy tak robi. Wszyscy sie dziwia, jak mowimy z Lukaszem, ze nie mamy jeszcze zon ani dzieci.

Proces pozyskiwania zlota jest stosunkowo prosty. Najpierw trzeba trafic na zlotonosna zyle, potem wydobywa sie rude, ktora skolei sie mieli na drobno. Dodaje do tego wszystkiego rtec, ktora przylega do zlota. Potem w specjalnym laboratorium trzeba oddzielic rtec od zlota i tak uzyskuje sie metal, ktory ma taka wartosc na swiecie, wlasciwie do konca nie wiadomo czemu:)

A mozeby tak tutaj otworzyc wlasna kopalnie? Ciagle sie nad tym zastanawiamy. Zawsze bylaby ciekawa przygoda w stylu Cyzi Zyke, wiec temat nie jest wykluczony. Ja jednak na razie wracam na aplikacje, a potem zobaczymy jak sie zycie potoczy. W kazdym badz razie byloby milo miec swoja kopalnie zlota.

Wreszcie piatego dnia, o godzinie dziewiatej rano, nasza ekipa dotarla do Pataz.
Mieszkancy przyjeli nas bardzo goscinie!
Ta brylka zlota po prawej stronie jest warta ponad 6500 zl!
Pokazy przyjezdnych zespolow tanecznych.
Widoczek na Plaza de Armas z gory!
Postanowilismy sobie zrobic grila wieczorem na dachu naszego hotelu.
Tak wyglada profesjonalny mlynek do mielenia zlotonosnej rudy! Jego wydajnosc to 600 kg na dwie godziny pracy.
A tak wygladaja kawalki skaly ze zlotem w srodku!

Tak pracuja najbiedniejsi, nie stac ich na taki mlynek, jak widzieliscie powyzej i swoj urobek musza mielic sami. Pracuja tak calymi dniami, popychajac nogami wielkie kamienne walce.
Pomaga im w tym koka. Na zdjeciu facet trzyma w reku naczynie, w ktorym jest wapno. W naczynku moczy maly metalowy patyczek i pakuje sobie co chwile odrobine wapna do ust. Wapno zwieksza zwieksza zasadowosc w ustach, co skolei wplywa na zwiekszenie efektywnego dzialania rzutej koki. Normalnie jak sie rzuje mozna z niej wyciagnac 20% mocy, z wapnem, co najmniej 60%, a czasem nawet wiecej.
Tunel w kopalni zlota, tutaj bardzo waski, tylko na jedna osobe. Duze kopalnie maja takie tunele, ze wjezdzaja do nich ciezarowki.