wtorek, 12 października 2010

Wywiad w drodze - Łukasz Czeszumski



1.Trzy kraje bez których nie wyobrażasz sobie podróżowania.

Afganistan, Peru i Indonezja. Bo to są to najbardziej dzikie, najbardziej przygodowe kraje w których byłem. Czy też inaczej – zapewniające najmocniejsze przeżycia. Właśnie te kraje, bo tam ja przeżyłem chwile najciekawsze, stąd lista jest nie tylko subiektywna, ale też może ulec zmianie… Nie wierzę w jakieś listy typu „tu jest najciekawiej, a tam nudno”. To od nas samych w dużej mierze zależy, gdzie będziemy mieli ciekawą podróż, czy znajdziemy sposób na odkrycie bogactwa jednego kraju, a nie znajdziemy tego w innym. Nie ma zasady. Podróżowanie to sztuka w całym znaczeniu tego słowa, a każdy podróżujący to artysta, który tworzy własne dzieło. Ja mogę odnaleźć pożądaną emocję w przygodach w Afganistanie, a kto inny odnajdzie lepszą i wartościowszą w lesie koło swojego domu.

Nie trzeba jeździć daleko. Tylko amatorzy chwalą się gdzie to oni nie byli i czego tam nie robili. Ostateczne rozróżnienie to pytanie „gdybyś miał dzisiaj umrzeć, czy miałbyś satysfakcję z tego co przeżyłeś, czy gdybyś mógł cofnąć czas, coś zmieniłbyś w swoim życiu?”. Takie pytania zadaję sobie codziennie i polecam innym to samo. To pomaga podejmować właściwe decyzje.

Ale też uważam, że emocję prawdziwej przygody znajdzie się najłatwiej w egzotycznych krajach i wykonując interesujące zajęcia.

2.Co jest dla Ciebie najważniejsze w podróżowaniu?

Nie jestem człowiekiem, który podróżuje po to, aby coś zwiedzić czy zobaczyć. To nie ma sensu, bo „zobaczyć” można sobie na zdjęciach w Internecie czy na pocztówkach. Sens podróżowania widzę w przeżywaniu. Jeżdżę po to, aby coś interesującego przeżyć. Można to nazwać szukaniem przygód po to, aby potem „kolekcjonować” wspomnienia.

Średnio lub mniej niż średnio interesują mnie muzea, kościoły, kwiatki, ptaszki i cały ten cyrk wypisany i skatalogowany w przewodnikach. To co lubię, to kontakt z miejscowymi i poznawanie ich kultury, ciekawe sytuacje, odkrywanie miejsc dzikich, wyzwania które zawsze daje próba przetrwania wśród natury czy zagrożeń. Nie jestem pasjonatem adrenaliny, to nie to – po prostu lubię być tam, gdzie coś się dzieje. Zdobyć materiał do ciekawych historii. Ciekawe doświadczenia do zapamiętania.

No na przykład – 3 tygodnie temu wróciliśmy z chłopakami z Klubu Darien z ekspedycji do północnego Peru. Mam ogromną satysfakcję z tej podróży. Udało nam się odkryć w dżungli ruiny tysiącletniego miasta, o którym nawet archeolodzy jeszcze nie słyszeli. Spędziliśmy kupę czasu w naprawdę dzikich górach i dżungli, a nawet uczestniczyliśmy w akcji policyjnych sił specjalnych przeciw terrorystom i narkotrafikantom w dżunglach doliny Huallaga. To była dobra podróż!

3.Jak długo przygotowujesz się przed wyprawą ?

Im dłużej, tym lepiej. Tylko kto ma tyle czasu, ile trzeba? Co prawda takie sprawy, jak wyrobienie wiz, załatwienie szczepień i pakowanie się to są rzeczy chwilowe – ale najważniejsze to zdobycie wiedzy. Tylko ignorant jedzie na drugi koniec świata, nie starając się dowiedzieć czegoś o kraju gdzie się wybiera. Są tacy, którzy jadą „na pałę” ale są tak chłonni i kontaktowi, że błyskawicznie wsiąkają w miejscową kulturę. Ja zawsze wolę się przygotować, to potem pomaga. Staram się czytać ile się da o kraju, do którego jadę. Tej wiedzy jest nigdy za mało. Przecież podróż to też nauka, nie tylko przyjemność. Nie czytam przewodników, trochę je tylko przeglądam, ale to wyjątkowo nudna lektura. Wolę sprawy historyczne, artykuły prasowe, newsy, jeśli kraj i jego sytuacja mnie naprawdę wciąga, to całymi dniami potrafię tylko o nim czytać. Podróżnika a szczególnie podróżnika-dziennikarza musi prowadzić ciekawość świata. Poznawanie kraju gdzie jedziemy może zacząć się już na długo przed wyprawą.

4.Co cię wkurwia ?

Chwilowo wiele rzeczy, na dłuższą metę prawie nic, staram się znaleźć spokój i pogodzenie ze światem i jego wadami. Świat w końcu nie jest doskonały ani nigdy taki nie był.

Wśród innych podróżujących – smęcenie, że niby nie ma już miejsc do odkrycia i trzymanie się utartych schematów. Tworzenie się turystycznych gett wkoło popularnych miejsc, gdzie wszyscy lecą jak szaleni, żeby odbębnić „sztandarową atrakcję”. Prawdziwa przygoda jest tam, gdzie nie ma tłumów turystów. I prawdziwa sztuka to takie miejsca, które jednocześnie byłyby ciekawe, znaleźć.


6.Jak sobie poukładałeś sprawy z pracą, karierą i luką w CV ?

Gdy podjąłem decyzję, że będę w przyszłości podróżnikiem wiedziałem, że będzie trzeba z czegoś te podróże finansować. Znalazłem sposoby, aby połączyć te dwie sprawy i pracować po prostu podróżując. Na początku byłem dziennikarzem i fotografikiem, potem zacząłem organizować wyprawy przygodowe dla prywatnych klientów. Początki nie były łatwe, ale po latach, wraz z doświadczeniem i praktyką odnalazłem swoją drogę. To jest teraz moja kariera. I samym sobą mogę potwierdzić starą prawdę – „to nie sukces jest drogą do szczęścia, tylko szczęście drogą do sukcesu.” Rób to co kochasz jak najlepiej, a po jakimś czasie będziesz mógł z tego żyć.

7.Jak przełamać strach i obawy przed samotną wyprawą?

Po latach łatwo jest gadać, że to nic trudnego, ale jeśli cofnę się myślami te kilkanaście lat do moich pierwszych wypadów za granicę wiem, że jest to bariera trudna do pokonania dla młodego człowieka. Na przełamanie strachu nie ma jednak innej recepty, niż po prostu zebrać tyłek i jechać! Nie ma innej rady, wiedzę trzeba zdobywać w praktyce.

8.Od czego zacząć ?

Od zapytania samego siebie “czego oczekuję, po co właściwie chcę ruszyć na szlak?”. Według mnie najważniejsze, to potrafić odnaleźć swój własny styl i sposób realizacji swoich podróżniczych marzeń. Podróże to wielki uniwersytet wiedzy o świecie i ludziach, jednocześnie łatwo jest wpaść w pułapki powielania schematów, które tworzy trzymanie się gotowych tras np. z Lonely Planet. Dlatego moja rada jest prosta – odpowiedz sobie na pytanie, co pcha cię do podróży. Co chcesz przeżyć. Niech te marzenia będą śmiałe – jeśli marzysz o przejściu Amazonii na piechotę to właśnie na to się szykuj, bo jeśli pójdziesz na kompromis i łatwiznę, to skończysz na nudnej kilkudniowej wycieczce do lodge-u i będzie może ciekawie, ale daleko od pierwotnych zamierzeń. Najpierw pomysł – tak śmiały i ambitny jak się da, i potem – zastanów, jak to zrealizować.

9.Kiedy wracasz?

Można powiedzieć, że kiedyś wracałem, bo kiedyś lubiłem podróżować długo. Sześć, osiem miesięcy. Potem mieszkałem kilka lat w Boliwii i wyjeżdżałem z domu na parotygodniowe podróże w samej Boliwii albo po okolicznych krajach. Teraz mieszkam w Polsce i wyruszam na wyjazdy 1-2 miesięczne kilka razy w roku. I to jest lepszy system, bo wyruszając jadę w pełni formy, sił i psychicznie wypoczęty. Krótkie wyjazdy są bardziej intensywne, skoncentrowane na realizacji założonych planów. Wieczna tułaczka nie ma sensu, ponieważ męczy, a człowiek zmęczony ma coraz mniejsze podróżnicze ambicje, jest skłonny do coraz mniejszych poświęceń, a coraz więcej do leżenia w hamaku, popijania piwa i jeżdżenia na miałkie emeryckie wycieczki. Uważam, że należy mieć dom, do którego się wraca. Wtedy i wyruszenie w podróż i powrót daje wielką przyjemność.

Z ulubionym napojem w tle!

10.Najbardziej nieprawdopodobna historia z twojej podróży.

Spotykanie ponownie dawno poznanych ludzi w najdziwniejszych sytuacjach i miejscach znowu i nigdy wtedy, gdy się tego spodziewam. Już kilka razy mi się to przydarzyło i zawsze zachodzę w głowę, jak to działa.

11.Najbardziej magiczne miejsce w którym byłeś i dlaczego?

Dżungla. Zdecydowanie dżungla, szczególnie gdy jestem w niej sam i przez długi czas. To jak cofnięcie w czasy pierwotne, zjednoczenie z naturą, strach i euforia zarazem. Musi być w tym coś z magii.
W ulubionym miejscu!

12.Czy czujesz, że już osiągnąłeś to, czego chciałeś?

Wiele z moich marzeń osiągnąłem, i daje mi to dużą satysfakcję. Jednocześnie apetyt rośnie w miarę jedzenia, mam coraz to nowe plany i możliwości i to jest wspaniałe. Cała przyjemność życia jest w tym, że nie wiemy, co jeszcze się wydarzy. Z chwilą gdy nauczysz się sterować sobą w odpowiednim kierunku, wtedy wydarzyć się może wszystko to, czego pragniesz.


Radość życia!


środa, 6 października 2010

Wywiad w drodze - Mariusz, Renata i dziecko!

1. Trzy kraje bez których nie wyobrażacie sobie podróżowania.

Po pierwsze Polska – bo od tego kraju zaczynaliśmy. Do dziś pamiętam swoje “członkostwo” w klubie PTTK szkoły podstawowej nr 43 w Sosnowcu, rajdy terenowe po Jurze i Beskidach. Co prawda członkostwo zakończyło się wyrzuceniem mojej skromnej osoby z hukiem :) zupełnie niesłusznie zresztą – ale i tak nie zabili mojej potrzeby “szwendania” się. Późniejsze, już samodzielnie organizowane wypady w Tatry, Beskidy, Sudety czy na Mazury.

Po drugie – Stany Zjednoczone – za “enjoy the ride”, ogromne przestrzenie “niczego”, które się do tego świetnie nadają, za wprost kosmiczne parki narodowe południowego zachodu i most Golden Gate – gdzie utwierdziłem się w przekonaniu, że chcieć to móc.

No i po trzecie Meksyk – za chaos stolicy, za uśmiechy ludzi, za klimatyczne uliczki Guanajuato no i za to że nauczył nas pokory do siebie i drogi jaką mieliśmy przed sobą.

2. Co jest dla Was najważniejsze w podróżowaniu?

Wolność wyboru, poczucie decydowania o tym co robimy i kiedy. Za możliwość bycia razem (co czasem nie jest łatwe) i patrzenia na to samo na swój sposób. I to wszystko mimo narzuconej marszruty przez bilet RTW – co też daje pewien komfort – tym bardziej, że nasza podróż z wielu względów nie może być “neverending”.

3. Jak długo się przygotowywaliście przed wyprawa?

Mentalnie – pewnie całe dorosłe życie. Jak sięgam pamięcią to już w podstawówce po przeczytaniu niemal wszystkiego co napisał Szklarski i May miałem wytyczoną trasę na mapie (która zresztą wisiała na ścianie zamiast plakatu Modern Talking).

Technicznie jakiś rok. Wydawać się może, że to długo – ale jak się ma wyjechać w trójkę na dodatek z dzieckiem to i koszty przedsięwzięcia są wyższe, więc dochodzi okres zintensyfikowanego oszczędzania (nie mamy wpisane w dowodzie zawód: “syn/córka”). Do tego szczepienia – tutaj też trzeba wyważyć wszelkie ryzyka i w odpowiednim momencie się zaszczepić (chodzi o najmłodszego uczestnika wyprawy), przemyśleć trasę by wpasować się “mniej więcej” w pogodę, urlopy (bezpłatny i wychowawczy) itd. Jakoś sobie zorganizować zobowiązania kredytowe itd.

4. Co Was wkurwia?

Było by fantastycznie napisać, że nic – ale to nieprawda. Rzeczywistość jest taka, że bardzo wiele rzeczy. Podróż miała pomóc w nabraniu dystansu do pewnych wkurzających “czynników zewnętrznych” – cel osiągnięty połowicznie bo choć poprawę widać to jeszcze długa droga przed nami.

[M] ludzie których motto życiowe brzmi: “nie ważne że mam życie do dupy – ważne że ten obok ma jeszcze gorzej”

5. Za czym tęsknicie najbardziej?

Oczywiście za bliskimi. Ale też (co nas osobiście zaskoczyło) za naszymi polskimi smakami, bigosem, żurkiem z kiełbasą itd.

Zaczynamy też tęsknić za miejscami, które odwiedziliśmy na naszej trasie, za “naszym” tarasem w Guanajuato, za pustą 212 w Montanie, kawą w Vancouver czy za czasem jaki spędziliśmy w Panguitch w Utah.

[M] – za zabawkami :)

Caly wywiad dostepny na blogu Renaty, Mariusza i Marty: http://www.wpzs.pl/

wtorek, 5 października 2010

Powrót do Polski!

Powrót do Polski jak zwykle nie odbył się bez przygód. Zaczęło się od tego, że tak długo zeszło się nam z wypalaniem zdjęć w kafejce internetowej, że o mało co, a spóźnilibyśmy się na samolot:).

Potem wszystko szło już gładko, poza tym, że zawsze dziwie się i smuce, jak muszę w Peru płacić ten pieprzony podatek wylotowy. Okazało się, że i tym razem tną turystów na kase i podatek lepiej opłaca się płacić w dolarach, niż w solach, bo tak mają ustawiony przelicznik. Podatek wynosi 31 dolarów od osoby, czyli państwo Peru zbiera od frajerów kilkadziesiąt, jeżeli nie kilkaset tysięcy dolarów dziennie. Możnaby się kłucić, że się nie wiedziało i wmawiać urzędasom, że się nie ma kasy. Myślę, że musieliby puścić takiego delikwenta, ale komu się chce odstawiać takie szopki. Właśnie tę ludzką słabość peruwiański rząd postanowił wykorzystać i wprowadził ten pieprzony podatek.

Po wejściu do samolotu nie mogłem znaleźć swojego miejsca. Ponieważ z jednej strony rzędy kończyły się na cyfrze 29, a z drugiej, zaczynały od 31. Traf chciał, że miałem miejscówke wyznaczoną w rzędzie 30. Bezradny podchodzę z zapytaniem do stewardessy, a ta z uśmiechem informuje mnie, że moje miejsce jest tutaj, in the middle of the babies. Świetnie - pomyślałem, znowu się przyfarciło:) Zaraz obsługa samolotu się zleciała, żeby zobaczyć białasa siedzącego pomiędzy dwiema Peruwiankami, lecącymi do Europy, ze swoimi kilkumiesięcznymi pociechami. Nawet jedna ze stewardess powiedziała, że it's worth to make a picture! Dlaczego nie? Wyjąłem zaraz aparat i jeszcze w dobrym nastroju poprosiłem jedną z nich o zdjęcie.


Po starcie okazało się, że są jeszcze dwa wolne miejsca na pokładzie, więc jeżeli chce to mogę zmienić swoje miejsce. Oczywiście zaraz skorzystałem z tej propozycji i wybrałem miejsce przy oknie. Po sąsiedzku siedziało jakieś starsze małżeństwo, które nie dość, że nie zamieniło ze mną nawet jednego słowa, to nawet miedzy sobą, nie zauważyłem, żeby rozmawiali. Straszne mruki, ale co tam, przecież to lot a nie wieczorek zapoznawczy:)

W Amsterdamie mieliśmy 5 godzin czekania, więc poszliśmy kupić jakiś alkohol, żeby się źle nie czekało. Tutaj Szef się rzucił i postawił nam na zakończenie ekspedycji butelke w prezencie. Butelka została zrobiona w dość dobrym tempie. Pożegnaliśmy się z Michałem, który leciał do Londynu i Łukasz zszedł po kolejną butelkę. Niestety nie skonsultował tego zakupu z nami, a my już z Szefem mieliśmy dosyć. Zwłaszcza, że noc w samolocie była nie przespana, jedzenia raczej słabe, więc alkohol w wystarczającym zakresie zdążył udeżyć do głowy. Łukaszek miał jednak jeszcze mało, więc postanowił walnąć pare łyków z nowo nabytej butelki. Potem Wojtek popędzał nas do bramki, stwierdzając z przerażeniem, że nie zdążymy. Mówie mu, że jak się stresuje to sam już może iść. Ruszyliśmy kilka minut po nim. Okazało się, że miał rację bo czekała nas jeszcze kontrol bagażowa przed wejściem do strefy bordingu. Tutaj nie dość, że koleja duża, to jeszcze problem z otwartą torbą Łukasza. Butelka musiała zostać, nie było rady. Ten tak się wkurzył tym faktem, że postanowił wejść jeszcze do sklepu i kupić kolejną. Do odprawy przybiegł jako ostatni. Jednak pośpiech okazał się niewskazany, jako, że lot był opóżniony o 45 minut. Nie było to mi na rękę, bo spieszyłem się na ostatni pociąg, który miałem do Żyrardowa.

Opóźnienia nie dało się już nadrobić. Na szczęście sprawnie udało się odebrać bagaże, choć tym razem swój dostałem jako ostatni z naszej ekipy. Szybko pożegnałem się z chłopakami i udałem w kierunku wyjścia. Na terminalu czekała na mnie Ania. Na przywitanie nie było dużo czasu, bo miałem 15 minut do odjazdu pociągu. Biegne po taksówkę. Okazuje się, ze na Okęciu nie ma postoju taksówek, tylko zamawia się je na telefon. Welcome to civilization - myślę sobie i już jestem nieźle wkurzony. Biegając od samochodu do samochodu, udaje mi się wreszcie znaleźć wolny wóz. Proszę gościa, żeby zawiózł mnie na Dworzec Zachodni, zaznaczając, że bardzo mi się spieszy. Ten już podczas jazdy pyta, czy ma podjechać od strony kas. Gdybym nie znał Warszawy, to wydymałby mnie na wstępie, bo przecież od strony kas trzeba zapieprzać straszny kawał. Mówie, żeby mnie wysadził od strony Alej. Ten jeszcze podjeżdża nie od Alej tylko podwozi nas pod dworzec PKS. Kurs kosztuje 32,60 zł, płacę pięćdziesiątką. Koleś szuka reszty, wydaje mi 10 zł i pyta, czy może być bez złotówki. Mówię, że niech będzie. Ten podaje mi drobniaki, gdzie jest około 2 zł w 10 i 20 groszówkach. Noż kurwa mać, pierwszy kontakt z Polską i już taka wyjebka. Jestem tak wkurwiony, że mam ochotę mu przyjebać, ale jest Ania i spieszę się na ten pociąg. Pajac szybko znajduje reszte i możemy biec.

Okazuje się, że dworzec autobusowy jest zamknięty na noc, więc nie można przez niego przejść. Jest tak mało czasu, że decyduję się przejść przez płot i po torach. Nie jest to łatwe, bo Ania ma buty na obcasie. Jakoś wreszcie przełazimy i okazuje się, że na pociąg spóźniliśmy się dwie minuty, bo właśnie odjechał. Stoje z ciężkim plecakiem na grzbiecie, zapalam papierosa i naprawdę jestem mało kontent z tego powrotu do kraju. Myślę o telefonie do znajomych. Ale po pierwsze nie ma przy sobie telefonu, po drugie jest już późno, po trzecie jestem z Anią. Nie ma rady trzeba brać hotel. Okazuje się, że jest hotel zaraz przy dworcu, właśnie w tym budynku PKS. Wjeżdżam na góre i kolejna wyjebka. Dwuosobowy pokój z łazienką na korytarzu 140 zł. Na szczęście są wolne miejsca!

W tym momencie zaczęło mi już naprawdę mocno brakować Ameryki Południowej. Przypomniał mi się od razu anonimowy wpis na blogu, gdzie ktoś napisał, że po powrocie czeka mnie pierwsze wkurwienie i pierwsza tęsknota za powrotem do Peru. Już teraz wiem, że napisał to Michał Oleksak. Kiedy to czytałem, wiedziałem, ze na pewno ma rację i taki moment kiedyś nastąpi. Jednak nie sądziłem, że nastąpi tak szybko!

sobota, 2 października 2010

Wywiad w drodze - Daria i Tomek

1.Trzy kraje bez których nie wyobrażasz sobie podróżowania.

Trochę dziwne pytanie. Nie ma kraju bez, którego nie wyobrażamy sobie podróżowania.

Na pewno nie będzie tu Polski bo po niej obydwoje mało podróżowaliśmy co mamy zamiar za jakiś czas nadrobić.

Zobaczyliśmy na razie niewielki ulamek tego świata a nasze 3 ulubione kraje to:

Indie, Turcja, Bośnia i Hercegowina

Jesteśmy świeżo po podróży do Indii, które wręcz pokochaliśmy.

Intensywność zapachów, kobiety w kolorowych sari, hałaśliwe riksze, niesamowite smaki, krowy leżące na ulicy w centrum miasta i wiele innych rzeczy, których nie sposób wypisać. To wszystko sprawiło, że Indie są naszym numerem jeden. Żałujemy, że te 1,5 miesiąca już minęło ale wiemy, że kiedyś wrócimy tu na dłużej.

2.Co jest dla Ciebie najważniejsze w podróżowaniu ?

Kochamy podróże za to, że każdy dzień, każda minuta wygląda inaczej. To wyrwanie się z codziennej rutyny i nudy, które paraliżują umysł. W podróży czujemy się jak wypuszczone z klatki ptaki, szybujące gdzieś nad głowami innych. Poznajemy nowych ludzi, zdobywamy doświadczenia i żyjemy pełnią życia. Podróżując uwielbiamy obserwować. Wszystko od natury nas otaczającej po pojedynczą jednostkę na ulicy. Lubimy też mieć kontakt z lokalami. W krajach takich jak Indie czy Turcja to nic trudnego. Uważamy, że dzięki 15 godzinnej jeździe indyjskim sleeperem lepiej poznamy Indie niż gdybyśmy mieli zjechać wszystkie jego highlightsy razem wzięte.

3.Jak długo przygotowywałeś się przed wyprawą ?

Kupiliśmy bilet do Indii prawie rok przed wyjazdem. Miesiąc przed wyjazdem stwierdziliśmy, że na Indiach nie poprzestaniemy i zamierzamy spędzić w Azji południowo wschodniej minimum sześć miesięcy. Prawdę mówiąc nie wiemy co tu przygotowywać.

Podejmujesz decyzję i jedziesz sobie. Tyle.

4.Co cię wkurwia ?

Oj wiele rzeczy. Najbardziej to chyba zorganizowane wycieczki, które wyrzucają pięć kawałków za leżenie przy hotelowym basenie i wlewanie w siebie kolorowych trunków.

Wkurwiają nas też osoby które mówią – „Świetny pomysł na życie ale ja bym tak nie mógł”. Każdy by mógł, wystarczy chcieć. Albo pytania : „Nie szkoda ci pieniędzy i czasu na takie rzeczy?”

5.Za czym najbardziej tęsknisz ?

T: Jestem w podróży dopiero 1,5 miesiąca. Czasem mam momenty, że tęsknie za rodziną ale tak poza tym to nie tęsknie za niczym.

D: Za rodziną i znajomymi.

Reszte wywiadu przeczytacie na blogu Darii i Tomka:

poniedziałek, 20 września 2010

Wywiad w drodze - Pasikonik!

1. Trzy kraje bez ktorych nie wyobrazasz sobie podrozowania.

Polska - przede wszystkim. O swoim kraju powinno sie wiedziec. Powinno sie rozmawiac. Powinno sie rozumiec. Jako tako znac historie, powiazania, przyczyny i skutki. Powinno sie jako tako orientowac w polityce. A takze geografie znac. Zanim wyruszylem za granice nadwislanskiego kraju przemierzylem go autostopem wielokrotnie. Poznalem Mazurow, Hanysow, Kaszubow i Gorali. Mieszkalem w Jarocinie (tak, tym Jarocinie - stamtad pochodze), mieszkalem na Pomorzu, na Dolnym Slasku, a takze w Gorach Bystrzyckich. To byly roznorakie miejsca: bogaty dom, wynajete pokoje, mieszkania, wiejskie chalupy, strych, piwnica, namiot, melina az po odludny, drewniany domek w lesie. Dzielilem te miesjca z calym przekrojem polskiego spoleczenstwa, z ludzmi wyksztalconymi, z dziennikarzami, z artystami, ze studentami, z prostymi rolnikami i ich rodzinami, z pijakami i z narkomanami.Podroze po Polsce pozwolily mi lepiej zrozumiec polskosc we mnie i w innych Polakach. Odroznic szerokopojete cechy ludzkie od typowych nalecialosci polskiego pochodzenia.Straciloby na wartosci podrozowanie po swiecie bez moich polskich doswiadczen. Natomiast innych kluczowych pozycji nie posiadam, bowiem wyobraznia to fascynujaca, wciaz rozszezajaca sie glebia...

2. Co jest dla Ciebie najwazniejsze w podrozowaniu.

Kazdy podrozuje na swoj sposob, tak jak chce albo tak jak potrafi. Istnieje cala masa ludzi, ktora wykupuje zorganizowane wycieczki lub krok po kroku "podrozuja" z przewodnikiem typu Pascal. Ja kieruje sie intuicja. Jest o wiele lzejsza niz przewodnik (w miejsce owego raczej wezme Kapuscinskiego) i doprowadza mnie dokladnie w te miejsca, w ktorych pragne sie znalezc. Sa to miejsca, z ktorych moge cos wyniesc i na pewno nie mam na mysli typowo polskiego wynoszenia czegos pod pazucha. Sa to miejsca, w ktorych moge sie czegos nauczyc, ludzie, dzieki ktorym moge sie czegos dowiedziec. Uczyc sie, uczyc, uczyc! To dla mnie najwazniejsze w podrozowaniu. (Zapewne drapia sie po glowie moje belfry z Jarocina, ktore dobrze wiedza, ze same dwoje w dzienniczku mialem).

3. Jak dlugo sie przygotowywales przed wyprawa.

Przygotowywalem sie 19 lat. Od dziecka interesowal mnie swiat. Palce w mape wciskalem, wyobraznia wedrowalem, globusy podkrecalem. Nie moglem doczekac sie momentu, kiedy wyjade z Jarocina. I zaraz po maturze wyruszylem. Przez trzy lata poznawalem Polske, potem ruszylem dalej. Jestem w drodze od osmiu lat. Podrozuje inaczej, bardzo powoli. Zamieszkuje miejsca, w ktorych sie zakochalem lub do ktorych zaprowadzil mnie los. Albo nos. Znajduje zajecie i zyje z miejscowymi. Albo jade zarobic na chwile do bogatszego kraju. Na poczatku to byl raczej instynkt, pozniej zrozumialem, ze jestem zyciowym nomadem... Wczesniej zdarzalo mi sie wynajmowac jakis pokoj, co przez kilka miesiecy moglem nazywac domem, ale ostatnie dwa lata nie mieszkam nigdzie, wedruje z plecakiem, uwodzony przez rozne sytuacje goszcze pod znajoma i nieznajoma strzecha.

4. Co Cie wkurwia.

Niezwykle rzadko sie wkurwiam, a jak juz sie zdarzy, to zazwyczaj wsciekam sie na samego siebie. Najczesciej kiedy sie orientuje, ze nie nauczylem sie czegos na swoich bledach:)

5. Za czym tesknisz najbardziej.

Za bigosem, pierogami, kiszonymi ogorami i zoladkowa gorzka mietowa (tez troche za miodowa).

Wiecej możecie przeczytać na blogu Pasikonika. Ciekawe jest to, ze jeśli wpiszecie w google zapytanie: jak przebimbać życie?, to blog Pasikonika wyskoczy Wam jako pierwszy:)

http://pasiko.blogspot.com/

sobota, 18 września 2010

Koncowka wyprawy!

Przeziebienie, ktore juz od jakiegos czasu mnie meczy, swoje apogeum osiagnelo w Huaraz. W nocy dopadla mnie temperatura i silny bol gardla. O wycieczce na lodowiec nie moglo byc mowy. Z reszta chlopaki tez sie jakos nie bardzo palili do grubszej aktywnosci. Dzien spedzilismy na lazeniu po miescie i zakupach. Poza tym, byczylismy sie ile tylko bylo mozna. Niestety, czekal nas kolejny nocny transport do Limy. Tym razem wzialem ze soba paracetamol do autobusu i goraczka puscila mnie gdzies w okolicach pierwszej w nocy.

W Limie umowilismy sie z chlopakami na Miraflores. Co okazalo sie byc bledem, bo jest to dzelnica bardzo droga. Mozna w niej spedzic milo czas, jak sie chce poimprezowac. Zadne z nas juz na impreze nie mialo sily ani ochoty, wiec spokojnie moglismy zostac w starej i dobrej Colmenie.

Dzis i tak, jak wstalismy to odrazu przenieslismy sie do centrum. Najpierw sniadanie, potem fryzjer w ekstremalnie niebezpiecznej dzielnicy miasta (za mostem). Jak przechodzilismy przez most, mowie do chlopakow, ze wlasnie wchodzimy do ostrej dzielnicy, po czym odwraca sie do nas miejscowy i krzyczy:
- Hey guys, don't go too far, there is extremely dangerous!

Chlopcy ze znacznie mniejsza ochota towarzyszyli mi w wycieczce do fryzjera. Michal tylko dwa razy jeszcze mnie zapytal, gdzie ten fryzjer dokladnie jest i czy aby nie jest zbyt daleko?

Na Plaza de Armas w Limie spotkalismy polska wycieczke. Wycieczka z biura Logos Tour. Ogromna, chyba liczyla ze 30 osob. To jest dopiero grupa do ogarniecia, tylko ze program w tym przypadku jest najprostszy z mozliwych:)

Teraz probujemy wypalac w kafejce zdjecia, ale nie ma Lukasza, wiec cienko nam idzie rozkodowywanie hiszpanskojezycznego programu!

Jeszcze chyba nigdy nie bylem tak zmeczony pod koniec wyprawy. To fantastyczne, ze juz jutro bede w POLSCE!!!

To jeszcze kilka fotek z Huaraz, z widokami na gory, ktore otaczaja miasto! 









czwartek, 16 września 2010

Huaraz

Przyjechalismy do Huaraz. Jechalismy autobusem nocnym z mysla o tym, zeby wysiasc w Caraz, miejscowosci, ktora lezy poltorej godziny wczesniej. Autobus niestety w ogole sie tam nie zatrzymal. Potem okazalo sie, ze kierowca przespal zjazd do Caraz i z tymi pasazerami, ktorzy mieli tam wysiadac, musial wracac te poltorej godziny. Nam juz sie wracac nie chcialo. W koncu moze to nawet i lepiej, ze od razu tutaj dojechalismy.

Okazalo sie, ze stad tez mozna zrobic Laguny, ktore chcielismy. Miasto jest dosc mocno turystyczne, wiec oszukuja duzo bardziej niz gdzie indziej. Gosc z hotelu juz na samym poczatku chcial nas wrobic w megadrogi prywatny transport, a jak to nie podzialalo, to chociaz w nudna wycieczke. Wreszcie ruszylismy sami. Okazalo sie, ze stanowczo za duzo czasu siedzielismy w Trujillo. Huaraz daje duzo wieksze mozliwosci. Ten kto kocha gory, mialby co tu robic miesiacami. My mamy tylko dwa dni, ale i tak jestem bardzo zadowolony, ze tutaj przyjechalem.

W pierwsza strone do busa weszla mloda Indianka z malym dzieckiem na rekach. Dziecko zaczelo plakac, potem cisza i czuje, ze ciagnie mnie za brode. Indianka zabrania, wiec to znowu w ryk. Uparlo sie na brode bialasa i co mu zrobisz? Strasznie komiczna sytuacja. Niestety, dalej musielismy wynajac prywatny transport, bo colectivo dojezda tylko do Yungay. Umowilismy sie z gosciem na dwie godziny, ze tyle bedzie na nas czekal na miejscu. Potem okazalo sie, ze to troche za malo na spenetrowanie okolicy lagun. Od strony lagun prowadzi bowiem szlak na Pisco, bardzo popularny i dosc prosty szczyt w tej okolicy. Wspinacze czesto traktuja wejscie na Pisco jako aklimatyzacje przed czyms bardziej powaznym. Wielka szkoda, ze nie mamy czasu, aby na niego wejsc. Wiem na pewno, ze jeszcze kiedys bede musial tu wrocic.

W powrotnej drodze zahaczylismy o targowisko w Yungay, niestety juz dogorywalo, poniewaz bylo pozno. Niemniej jednak, mozna bylo zobaczyc jeszcze wiele Indianek w swoich regionalnych, bardzo kolorowych strojach.

Potem jedziemy busem do Huaraz po bardzo dziurawej drodze. Po nieprzespanej nocy jestem tak padniety, ze zasypiam prawie na przednim siedzeniu. Nagle budzi mnie jakis niekontrolowany ruch samochodu w lewa strone. Auto po chwili zatrzymuje sie, a kierowca mowi, ze trzeba bedzie zmienic samochod. Okazalo sie, ze w samochodzie urwalo sie kolo. Jak to dobrze, ze nie stalo sie to na zakrecie i przy wiekszej predkosci, bo mogloby sie skonczyc dachowaniem. Wysiadamy, placimy za polowe drogi i lapiemy nastepny woz. Idzie to jednak opornie, bo wiekszosc jest zaladowana ludzmi do granic mozliwosci. Przy okazji obserwujemy miejscowych, jak sobie daja rade z problemem. W ogole sobie rady nie daja, bo najpierw probuja podniesc kilkutonowe auto przy uzyciu wlasnych miesni. Konczy sie to fiaskiem, wiec postanawiaja ruszyc i sprobowac jechac z tym kolem. Niestety kolo definitywnie odpada, w efekcie czego blokuja ruch na polowie jezdni. Po prostu komedia lepsza niz z Barei.

Wreszcie lapiemy busa. Jakos nam dzis ten dojazd do hotelu nie wychodzi, bo trafiamy jeszcze na kontrole policyjna, ale koniec koncow udalo sie jednak dotrzec.
Na szlaku w kierunku Pisco - kilka zdjec!








Huascarian (najwyzszy szczyt Peru) niestey chmury zaslaniaja jego znaczna czesc!

Rynek w Yungay!
Indianka na zakupach

A to nasz nieszczesny busik z kierowcami jelopami!

środa, 15 września 2010

Postep cywilizacyjny!

Wiele razy podczas tej podrozy nachodzily mnie przemyslenia o zmianach jakie zachodza w Peru. Jest to ogromny kraj, powierzchniowo cztery razy taki jak Polska, a pod wzgledem rozwoju cywilizacyjnego, ciagle jest kilkadziesiat lat za nami. Trzeba jednak przyznac, ze bardzo szybko sie rozwija. Wszedzie buduja nowe dorgi. Nie sa to drogi asfaltowe, chyli takie, do ktorych jestesmy przyzwyczajeni, ale da sie po nich jezdzic. Rozrasta sie siec energetyczna, choc ciagle sa jeszcze miejscowosci, w ktorych nie ma swiatla. Kraj nabiera rozpedu, co wszedzie widac. Jednak nadal, nie moge sobie wyobrazic tego, zyby bylo tutaj normalnie, czyli cywilizowanie. Naprawde jeszcze wiele wody musi uplynac, zanim takie czasy nastapia.

To samo jest w Polsce, tylko, ze na inna skale, poniewaz jestesmy te kilkadziesiat lat do przodu w stosunku do Peru, ale jeszcze kupe lat do tylu w stosunku do Zachodu. Rozwoj Polski widze na przykladzie roznic, ktore dostrzegam teraz, kiedy wyjezdzam na Zachod, a tych, ktore dostrzegalem 14 lat temu, kiedy wyjechalem z Polski po raz pierwszy. Wtedy wydawalo mi sie, ze dzieli nas tak ogromna przepasc, ze nigdy nie da sie jej nadrobic. Teraz widze, ze jest inaczej. Tylko dlaczego tak sie dzieje? Czyzbysmy rzeczywiscie tak szybko sie rozwijali?

Caly swiat rozwija sie w niewiarygodnym tempie. Jeszcze piecdziesiat lat temu wygladal zupelnie inaczej. Czy ktos w latach 60-tych mogl przewidziec, jak swiat bedzie wygladal w tej chwili? Jak bedzie maly i otwarty dla wszystkich swoich mieszkancow? Czy my sami mozemy przewidziec, jak swiat bedzie wygladal za 50 lat? Brakuje mi wyobrazni, zeby sprobowac sobie wymyslec wizje swiata za 50 lat. A to przeciez tak niewiele w stosunku do historii ludzkosci. Dzieje sie tak dlatego, ze postep techniczny postepuje geometrycznie a nie arytmetycznie, co znacznie ulatwialoby wszelkie zalozenia. Kiedys przeczytalem w ksiazce “Hiperprzestrzen” napisanej przez Michio Kaku, ze rozwoj cywilizacyjny nalezy mierzyc poprzez energie, jaka czlowiek jest w stanie wygenerowac. Tam ten rozwoj podzielony zostal na trzy etapy. Pierwszy to ten, kiedy czlowiek nauczy sie wykorzystywac wszelkie zrodla energii ulokowane na ziemi, drugi, kiedy nauczy sie korzystac z tych, ktore znajduja sie w Ukladzie Slonecznym, a trzeci, kiedy bedzie ja pozyskiwal z calego Wszechswiata. Wedlu autora ksiazki, ludzkosc jest w tej chwili w polowie pierwszego.

Moim zdaniem, to bardzo optymistyczna dla ludzkosci teza. Czy faktycznie tak jest i czy ludzkosc w nieskonczonosc bedzie sie rozwijala? Na to pytanie ciezko jest znalezc odpowiedz. Chociaz juz po glebszym zastanowieniu, prawie kazdy z nas, bedzie bardziej sklonny udzielic negatywnej, anizeli pozytywnej odpowiedzi.

Jezeli jednak spojrzec na to w nieco mniejszej skali, to rezultaty naszych rozwazan moga byc rownie ciekawe. Historia pokazuje, ze wszelkie wielkie i bardzo rozwiniete cywilizacje musialy kiedys dobic do swego kresu i skonczyc marnie. Tak bylo z Bizancjum, wielkim Cesarstwem Rzymskiem, czy chociazby Inkami. Warto zastanowic sie nad przyczynami takiego konca. Dlaczego niemozliwe jest stworzenie cywilizacji, ktora nieskonczenie parlaby do przodu?

Przyczyny nalezy upatrywac w ludziach. Jak sie blizej przyjrzec ludziom, to jest zasadnicza roznica w mysleniu ludzi, ktorzy wywodza sie z krajow rozwijajacych sie, a tych, ktore lata swietnosci wlasnie przezywaja. W Stanach Zjednoczonych wszedzie za garami stoja obcokrajowcy. Najgorsze roboty wykonuja albo murzyni, albo przyjezdni. Amerykanin nie tknie sie szmaty i miotly, bo uwaza sie za kogos lepszego. W Polsce, jeszcze tego moze nie widac, ale robi sie podobnie. Uczelnie co roku wypuszczaja rzesze prawnikow i bankowcow, a zawody typu ciesla, albo hydraulik sa w zaniku. Niedlugo tak bedzie, ze hydraulik bedzie zarabial wiecej od prawnika, bo na niego bedzie zapotrzebowanie. To tylko taka dygresyjka w szerszym temacie. Chodzi mianowicie o podejsie do zycia ludzi wywodzacych sie z krajow wysokorozwinietych. W glownej mierze sa to spoleczenstwa nastawione do zycia konsumpcyjnie, chyli w sposob, ktory zmierza do tego, zeby sie dobrze najesc i dobrze zabawic. Ilu ludzi mysli o swoim rozwoju, o tym co dobrego moga zrobic w zyciu, czy co dobrego moga zrobic dla kraju, w ktorym zyja? Praktycznie nikt, bo wszyscy troszcza sie tylko o to, ile moga zarobic i na co te pieniadze moga potem wydac. Sprowadza sie to wszystko, do przejadania tego, co poprzednie pokolenia ciezka praca zbudowaly. Czesto biznesy, a nierzadko tez zawody przechodza z ojca na syna. Ludzie mysla, ze zawsze bedzie dobrze i nie musza juz robic nic, zeby bylo lepiej. To normalne. Tak sie dzialo prawie wszedzie, oczywiscie w roznych wariacjach tego prymitywnego schematu.

Dzis jestesmy swiadkami upadku wielkiego imperium, jakim ciagle sa Stany Zjednoczone. Chiny rosna w sile i brakuje juz bardzo niewiele do tego, kiedy stana sie pierwsza potega swiata. A jak jest z Europa, czy ona zawsze bedzie tak bogata i tak potezna? Szczerze mowiac, nie sadze. Sam sie zastanawiam na tym, co mogloby rozpieprzyc ten caly system. Najprostszym rozwiazaniem jest wojna. Na swiecie mamy pokoj od 65 lat. Daj Boze jeszcze jak najdluzej takiej sielanki. Jednak rozsadnie na to wszystko patrzac, taka sytuacja nie moze trwac wiecznie. Wiadomym jest, ze wojna w dzisiejszych czasach, taka globalna i bez zasad, nie przyniesie nic dobrego. A wrecz moze spelnic sie slynna przepowiednia Einsteina o tym, ze czwarta wojna swiatowa bedzie na kamienie i maczugi. Miejmy nadzieje, ze wojny jeszcze dlugo nie bedzie, a cieszyc nam sie nalezy z tego, ze Polska, jeszcze dlugo bedzie krajem gonicym za najbardziej rozwinietymi cywilizacjami swiata:)

W dalszym ciagu Trujillo!

Co tutaj robic? Ekspedycja sie zakonczyla, wiec odpoczywamy. Kazdy z nas, robi to najlepiej, jak tylko potrafi. Mi juz odpoczywanie dawno sie znudzilo. Wczoraj wybralismy sie z Michalem na zwiedzanie miasta. Na sam poczatek odkrylismy niezly targ, ze wszystkimi gadzetami, ktore juz nikomu sa do zycia niepotrzebne. Strasznie kryminogenne miejsce. Na szczescie duzo policji dookola.

Poza tym, udalismy sie do muzeum zoologicznego. Poszlismy tam z kompletnych nudow, a okazalo sie bardzo ciekawe. Wstep kosztuje tylko dwa sole, a zbior okazow jest naprawde imponujacy. Co ciekawe, rowniez Polacy przyczynili sie do tego, co jest tam zgromadzone. Najciekawsze bylo to, ze pod jedna ze scian muzeum byly rozwalone skamieniale kosci Mastodonta. Kompletnie nikt tego nie pilnuje. Postanowilismy wziac po kosci na pamiatkie w kieszen. Potem idziemy przez Trujillo i rozprawiamy o tym, ze takie cos mozliwe jest tylko w Peru. Potem pytam sie Michala, czy wyobraz sobie to, ze za kilkanascie tysiecy lat, jacys kolesie gdzies w przestrzeni kosmicznej beda niesc nasze skamieliny w kieszenie, zajebane z muzeum? :)

Popoludniu, wybralismy sie na saune. Bardzo ciekawe doswiadczenie. Sauna jest tutaj sucha, jak tez parowa. Ciekawsza jest ta parowa, bo jest w niej spore naczynie z gotujaca sie woda, do ktorej mniej wiecej co pol godziny obsluga przynosi swieze galezie eukaliptusa. Zapach wydzielajacy sie z tych lisci jest po prostu obledny. Cale cialo jeszcze dlugo po wyjsci z sauny pachnie tymi liscmi. Na miejscu mozna zamowic rowniez masaz w atrakcyjnej cenie. Oczywiscie z tego przybytku korzystaja tylko miejscowi, zadnego turysty sie tam nie uswiadczy, wiec sami bylismy niezla tam atrakcja. Miejscowi, kiedy dowiedzieli sie, ze jestesmy z Polski, zaraz zaczeli chwalic sie swoja wiedza o naszym kraju. Kojarzyli tylko Papieza i Grzegorza Late. To niesamowite, jaka popularnoscia cieszy sie ten pilkarz w calej Ameryce Poludniowej.

Zmeczeni juz odpoczywaniem postanowilismy sie rozdzielic. Ja zabieram chlopakow i jedziemy najpierw do Caraz, a potem do Huaraz, czyli alpinistycznej mekki Peru. W piatek spotykamy sie z Lukaszem i Szefem w Limie, ktorzy jeszcze nie wypoczeli wystarczajaco dobrze!

Na zdjeciu ponizej macie 43-letniego Nissana, ktory jest ciagle na chodzie.
A tutaj wlasciciel Nissana z duma pozuje do zdjecia ze swoim pupilem!
A to jego oryginalny silnik. Mysle ze firma Nissan powinna przyznac mu jakas nagrode za eksploatacje tego auta!
Kolejny Latynos w trakcie pracy!
Plaza de Armas!
W muzeum zoologicznym przy wypchanym Kondorze. Teraz dopiero mozecie zobczyc, jak wielkie sa to ptaki!

poniedziałek, 13 września 2010

Chan Chan

W okolicy Trujillo, czyli miasta, w ktorym teraz jestesmy jest polozone najwieksze miasto epoki prekolumbijskiej w Ameryce Poludniowej. Jego nazwa to Chan Chan. Zostalo zbudowane przez cywilizacje Chimu w okolicach 850 roku n.e. Miasto zostalo zbudowane z glinianej cegly, a jego mury zostaly pokryte tynkiem, w ktorym rzezbiono glownie motywy zwierzece (ptaki i ryby). Miasto jest w tej chwili bardzo zagrozone przez erozje spowodowana ulewnymi deszczami, ktore nawiedzaja ten rejon. Generalnie lokalsi walcza o ten zabytek i robia z nim wiecej, niz tylko konserwacje, bo w pewnym stopniu odbudowuja, to co zostalo. Na razie, nie robi to jakiegos ogromnego wrazenia, bo zwiedzajac to miejsce, mozna sie poczuc, jak na wielkim placu budowy. Jednak ogrom tego miasta, moze pobudzic wyobraznie, poniewaz zajmowalo ono 28 km kw., wiec jest naprawde potezne. Ocenia sie, ze w okresie, kiedy cywlizacja Chimu zostala podbita przez Inkow, czyli w XV wieku, w miescie zamieszkiwalo okolo 30 tys. ludzi.

Miasto jest ciekawe ze wzgledu na sposob w jakis zostalo zbudowane. Ludzie uzywali tego co mieli do jego budowy, czyli gliny i piasku. Do tej pory zwiedzalismy miasta zbudowane z kamienia, poniewaz, w gorach nie brakuje tego budulca. Tutaj jestesmy nad oceanem, gdzie dominuje piasek. Niestety, taka budowla z piasku jest raczej malo odporna na czas, wiec dziwie sie bardzo, ze w ogole cokoliwiek zostalo do czasow wspolczenych. Poza tym jest dosc malo efektywna wizualnie i strasznie monotonna kolorystycznie:)

Niemniej jednak, niesamowita atrakcja tego rejonu jest to, ze wystarczy wyjsca paredziesiat metrow poza obiekty dostepne do zwiedzania turystycznego, zeby wejsc w czesc miasta zupelnie otwarta i jeszcze do konca nie zbadana przez archeologow. Powierzchania tego miejsca jest tak duza, ze ogrodzono i udostepniono do regularnego zwiedzania tylko mala jej czesc. Reszta pozostala w takim stanie, w jakim zostala odkryta. Tzn. ciagle trwaja badania i widac, ze archeolodzy zakladaja coraz to nowe stanowiska, ale ogrom roboty, najwyrazniej ich przerasta. Atrakcyjne jest to, ze jezeli odejdziemy troche tylko w bok, to bez trudu mozemy odnalezc fragmenty ceramiki kultury Chimu, walajace sie na ziemi. Jest tego tyle, ze moznaby ja sprowadzac na kilogramy. My nie mielismy duzo czasu na eksploracje, bo generlanie jestesmy juz znudzeni takmi miejscami, ale zawsze troche pogrzebalismy i cos dla siebie wygrzebalismy. Taki kawalek ceramiki, majacy ponad 1000 lat, to zawsze gratka! Zeby znalezc cale naczynie trzebaby spedzic tutaj duzo wiecej czasu, lecz nie wykluczam takej mozliwosci. W takim przypadku, duza konkurencje stanowia miejscowi zbieracze, ktorzy potem sprzedaja odnalezione przedmioty na czarnym rynku. W Peru taki proceder jest bardzo surowo karany, wiec nie jest latwo dotrzec do takich sprzedawcow. Trujillo stanowi mekke nielegalnego handlu artefaktami. Duzo ludzi o tym wie, szczegolnie kolekcjonerow. Poniewaz ludzie z calego swiata przyjezdzaja tutaj w poszukiwaniu prawdziwych cacuszek, wyksztalcil sie rynek zwyklych hosztaplerow, czyli ludzi, ktorzy produkuja doskonalej jakosci podroby przedmiotow z tamtego okresu. Ocenia sie, ze nawet ponad 80% roznego rodzaju przedmiotow sprzedawanych na czarnym rynku nie jest oryginalna.

Na wejscie do miasta, nalezy kupic bilet wstepu za 11 soli. Na ten bilet mozna wejsc do jeszcze trzech innych obektow. Dwoch mniejszych swiatyn z tamtego okresu, jak rowniez muzeum poswieconemu cywilizacji Chimu i Moche. Bylem, widzialem i w mojej ocenie obiekty te nie sa warte uwagi, jak ktos sobie je daruje z harmonogramu wycieczki, to kompletnie nic nie straci!

A tak to wyglada w rzeczywistosci!









sobota, 11 września 2010

Wodospad Gocta!

Wodospad Gocta jest o tyle ciekawym wodospadem, ze jako jeden z najwiekszych na swiecie zostal odkryty bardzo pozno, bo dopiero w 2002 roku. Wedle roznych statystyk jest wymieniany na trzecim ,badz piatym miejscu na swiecie pod wzgledem wysokosci. Wszystko za sprawa dwoch norweskich wodospadow, ktorych wysokosc jest kontrowersyjna. Ostatnio na wikipedii znalazlem informacje, ze w samym Peru sa dwa jeszcze wyzsze wodospady. Nigdzie indziej jednak o tym nie slyszalem, wiec jest to dosc watpliwe. W kazdym badz razie, piate miejsce na swiecie robi wrazenie!

Sam wodospad, juz niestety robi mniejsze wrazenie. Przede wszystkim trafilismy na okres, kiedy bylo dosc malo wody. A poza tym, to jest mala wyjebka z tym wodospadem, polegajaca na tym, ze sklada sie on z dwoch kaskad, ktore sa przedzielone wyraznym, a nawet dosc pokaznych rozmiarow progiem. Nie jestem geografem i nie bede sie sprzeczal, ale moim zdaniem, w takich przypadkach, powinno sie liczyc wysokosc jednej, najwyzszej kaskady, jako wysokosc calego wodospadu.

Jakim cudem to cacuszko uchowalo sie az tak dlugo? Dokladnie niewiadomo. Oczywiscie miejscowi wiedzieli o wodospadzie, ale kto z nich zawracalby sobie dupe jakims wodospadem. Maja inne sprawy na glowie, jak chocby praca w polu, czy lezenie do gory pepem. Do tego dochodza jeszcze wszelkie wierzenia miejscowej ludnosci. Niektorzy eksperci, utozsamiaja ten wodospad z tym samym, na ktorego Inkowie zabraniali nawet patrzec. Kto spojrzal na ten wodospad byl karany smiercia. Wszystko z tego powodu, ze mialo to byc ulubione miejsce bogow, niejako zarezerwowane jedynie dla nich. Do tego wszystkiego dochodzila jeszcze legenda, ze pod wodospadem mieszka syrena, ktora kazdego kto na nia spojrzy karze za to smiercia. Mysle, ze wszystkie te powody splotly sie na to, ze dla swiata, wodospad ten byl nieznany az tak dlugo. Wyprawy w ten teren zapuszczaja sie raczej rzadko. Glownie skupiaja sie na poludniowym Peru, gdzie jest wieksze pole do manewru i sa teoretycznie wieksze mozliwosci eksplorerskie.

My wymyslilismy swoja  teorie, na temat tego wodospadu. A mianowicie, Instytut Kultury w Limie, zastanawial sie jak ma rozreklamowac ten teren, zeby rozkrecic turystyke w regionie. Stwierdzili, ze wszystkie te zabytki, ktore maja w okolicy sa raczej cienkie, ze tylko jakis cud natury moglby przyciagnac rzesze turystow. Zabrali odrobine kasy, ktora co roku splywa z zyskow z Machu Picchu i wybudowali ogromna rure, z ktorej puscili wode i okrzykneli ten ciek, jednym z najwyzszych wodospadow swiata. Kampania reklamowa wodospadu jest bardzo szeroka, jednak turysci nie przyjezdzaja tak czesto, jakby sobie goscie z Limy tego zyczyli, wiec czasem przykrecaja kurek z woda, bo juz nawet zyski z Machu Picchu nie wydalaja na te atrakcje. Tak tez bylo z nami, dla pieciu turystow z Polski przeciez nie oplaca sie odkrecac kurka na calego! :(

Tutaj, jedna Peruwianka wynajela konia, zeby podjechac na nim pod sam wodospad. Specjalnie dla niej wyniesiono krzeslo, zeby jakos na tego konia wsiadla. Ledwie dala rade. Ostatecznie, to facet ja na niego wsadzil. W koncu spotkalismy cala jej  ekipe w drodze powrotnej z wodospadu, szla juz piechota a konie zostawili wszyscy na miejscu:)
Wodospad Gocta z daleka. Szlak podchodzi pod sam wodospad, na dno doliny, gdzie juz niestety nie ma mozliwosci zobaczenia gornej kaskady.






A to jest maszyna do wyciskania soku z trzciny cukrowej!
A tak wlasnie wyglada glowne zajecie Latynosow!

Syrena mieszkajaca na dole wodospadu, w prawdzie pozwolila nam pozyc jeszcze troche, ale ogolocila nas za kare, ze odwazylismy sie spojrzec na ten cud natury!