wtorek, 25 sierpnia 2009

Wenezuela

Nie pisalem wczesniej o tym, a musze przyznac, ze ceny w Brazylii mne kompletnie zaskoczyly. Jest to duzo drozszy kraj niz sie spodziewalem, nawet po tym co mowil Lukasz. Wiele produktow jest duzo drozszych niz w Polsce, szczegolnie samochody i elektronika jest po prostu horendalnie droga. Co do produktow pierwszej potrzeby, to ceny sa rowniez bardzo wygorowane, szczegolnie jak to wszystko porownac z ogolnym wygladem miasta, ktore swoim standardem w ogole nie odbiega od standardu krajow smietnikowych. Oczywiscie nie mozna wyrobic sobie zdania o tak ogromnym kraju jakim jest Brazylia jedynie na podstawie jednego miasta, szczegolnie jesli nim jest Manaus. Jednak po tym co tam zobaczylem bylem bardzo ciekaw jak jest w Wenezuli.
Musze przynzac, ze tutaj jest dopiero ciekawie. Kraj jest w rekach socjalistycznego ekstremisty Hugo Chaveza, ktory rzadzi tym krajem autorytarnie i co lepsze stara sie caly czas polozyc swoja wielka lape na pozostale kraje Ameryki Lacinskiej. Jako zagorzaly socjalista oczywiscie jest wielkim zwolennikiem Rosji a przeciwnikiem Stanow Zjednoczonych. W Wenezuelii jest wiele pozostalosci z naszego komunistycznego systemu. Na przyklad, jesli chce sie wymienic pieniadze to trzeba to zrobic na czarnym rynku. Oficjalny kurs za dolara to 2.5 Bolivara za jednego dolara, przy czym kurs czarnorynkowy to 6,15. Poza tym wiele rzeczy jest tutaj na opak, np jest to pierwszy kraj jaki przyszklo mi odwiedzic, w ktorym zegarek musialem przestawic o 30 minut, zawsze roznice czasowe mierzy sie w calych godzinach. Tutaj nie, po prostu ktoregos dnia Chavez zaspal na spotkanie 30 minut i mowi do swoich doradcow:
- Co to ma kurwa byc, ktora mamy godzine, zmienic mi to natychmiast!!!
I tak juz zostalo.
Idziemy zjesc posilek do knajpy, ktora polecil nam zaprzyjazniony wlasciciel firmy turystycznej. Na miejscu okazuje sie, ze knajpa jest zamknieta, a przechodzien na nasz widok wybausza oczy i zdziwionym tonem oznajmia, ze dzis jest wtorek a we wtorki ta restauracja jest nieczynna. No ciekawe ile jeszcze paranoi mnie tu spotka.
Acha jest to jedyny kraj na swiecie gdzie mozna zatankowac Jeepa do pelna za dolara i jeszcze dostac reszty. Postaram sie dowiedziec ile kosztuje litr paliwa i podac to na blogu, tymczasem Lukaszek mowi, ze jakies 6 groszy za litr.
No dobra, musze leciec bo Lukasz mnie popedza. A musimy isc miedzy innymi wymienic jeszcze walute. Na czarnym rynku trzeba uwazac, bo miejscowi oszukuja. Z uwagi na fakt, ze transakcje sa nielegalne nie ma co liczyc na przychylnosc policji w takiej sytuacji, wrecz przeciwnie. Po prostu reklamacji sie nie uwzglednia!

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Rio Negro







































Wczoraj jako glowna atrakcje dnia zrobilismy sobie wycieczke do miejsca, w ktorym lacza sie dwie rzeki, tzn. Rio Negro laczy sie z Amazonka. Rio Negro jest koloru czarnego a Amazonka bialego. Wody obydwu rzek potrzebuja kilkunastu kilometrow na to, aby sie zmieszac. Fantastyczne zjawisko. Na przestrzeni kilkunastu kilometrow widac wyrazna linie oddzielajaca dwie rzeki. Z jednej strony czarna woda, a z drugiej biala. Naprawde warto to zobaczyc! To miejsce wywarlo na mnie duze wrazenie. Poza tym bylo standardowe plywanie po Amazonce oraz zwiedzanie plywajacych wiosek, ale to juz nic nadzwyczjnego.

Manaus w ogole nie posiada turystycznej infrastruktury. Zeby chocby wymienic pieniadze trzeba zapieprzac do wielkiego centrum handlowego, gdzie sa tylko dwa kantory. Te dwa kantory obsluguja cale miasto. Oczywiscie mozna wymienic walute rowniez w banku, jednak po masakrycznie slabszym kursie i jeszcze za ta przyjemnosc trzeba zaplacic 15 dolcow. Co ciekawe bylo to pierwsze centrum handlowe, w jakim bylem, w ktorym nie ma kibla. Mozecie sobie wyobrazic centrum handlowe wielkosci Arkadii, w ktorym nie ma kibla? Tutaj takie istnieje. Pierwszy raz tez bylem w McDonaldzie, w ktorym nie ma kibla, wlasnie w tym centrum.

Co do samego Manaus, to tak jak pisalem wczesniej jest to miasto strasznie zapuszczone. Co ciekawe moglismy zwiedzic tylko jedno muzeum. Wszystkie pozostale byly albo pozamykane, albo w trakcie remontu, albo cos tam jeszcze. Muzeum indian w ktorym bylismy nic specjalnego nie zawiera. Mozna je odwiedzic ale nie jest to pozycja obowiazkowa. Ciekawa byla jedynie informacja od Lukasza o tym, ze sa plemiona indianskie w Brazylii, ktore zyja w tradycyjny sposob. Rzad chcac uratowac ich tradycje zakazal komukolwiek zblizania sie do nich. Ci ludzie sa pozostawieni sami sobie. Jest to taki scisly rezrwat przyrody, tyle tylko, ze sami ludzie sa w nim pod scisla ochrona. Niestety w ostatnich latach pojawil sie bardzo powazny problem poszukiwaczy zlota, ktorzy w maniakalnej potrzebie zbicia szybkiej fortuny zapuszczaja sie coraz bardziej w glab dzungli w celu poszukiwania drogocennego kruszcu. Na swej drodze napotykaja dzikie i nieprzyjazne obcym plemiona indian. Dochodzi do bardzo ostrych konfliktow miedzy nimi. Poszukiwacze zlota to czesto wyrzutkowie spoleczni, typy spod ciemnej gwiazdy, zawsze uzbrojeni i ekstremalnie niebezpiecznie. Czesto dochodzi do masakr calych wiosek indianskich. Rzad Brazylii probuje temu przeciwdzialac, lecz nie bardzo ma jak. Problem narasta i staje sie bardzo powazny!

To moze tyle na razie, dzis jedziemy do Wenezueli!

niedziela, 23 sierpnia 2009

Manaus





















Czasy swietnosci tego miasta juz dawno minely. Jest to miasto, ktore powstalo w czasach kauczukowego boomu, podobnie jak Iquitos. Teraz, lezy w srodku dzungli i przezywa regres. Ludzie z prowincji przyjezdzaja tutaj w celu znalezienia lepszego zycia, ale szybko sie przekonuja, ze ciezko jest je tutaj znalezc. Choc niektore biura podrozy maja to miasto w swojej ofercie, to turystow praktycznie sie nie widzi na ulicach. Mieszkamy w dzilnicy portowej, ktora, jak to kazda dzielnica portowa jest dosc ostra, szczegolnie w nocy. Na razie jednak zyjemy, choc z nocnych wypadow nie zrezygnowalismy. Glowna atrakcja miasta jest opera, ktora kauczukowi baronowie postawili w polowie XIX wieku. Chcieli do niej zaprosic samego Caruzo. Ten niestety tutaj nigdy nie przyjechal a opera w 1925 zostala zamknieta. W tamtych latach to musialo byc naprawde cos, miec taka opere w miescie. Dzis, nie robi juz ona oszalamiajacego wrazenia, choc jest nadal glownym punktem programu turystycznych wycieczek. W 1995 znalazla sie kasa na wskrzeszenie opery i co tydzien w niedziele opera funkcjonuje. Akurat dzis jest niedziela, wiec moze sie przejdziemy, choc stroi wieczorowych nie mamy. Poza tym miasto nie jest specjalnie ciekawe. Moze sluzyc do wypadow do dzungli, jednak z uwagi na bardzo slaba turystyczna infrastrukture, zdecydowanie bardziej odpowiednie do takich wycieczek jest Iquitos. Caly czas jest bardzo goraco, mam nawet wrazenie, ze jest gorecej niz bylo wczesniej. No ale coz, taki jest wlasnie rownikowy klimat.

Nie wiem, czy pisalem o cenach alkoholu w Brazylii. Litr dobrej whisky kosztuje tutaj 3 dolary. Dlatego, Lukaszek okrzyknal Brazylie krolestwem dla pijakow!

Nocna zabawa!

Najlepsze bylo to, ze nasz hotel lezal po stronie Kolumbijskiej, w odleglosci 10 metrow od granicy z Brazylia. Co jeszcze lepszego, najblizszy sklep byl polozony w Brazylii, gdzie czas jest przesuniety o godzine do przodu, dlatego mielismy niepowtarzalna okazje spozywania alkoholu jeszcze przed jego zakupem. Kupowalismy butelke o 20.00 w Brazylii, a o 19.05 w Kolumbii rozpoczynalismy jej konsumpcje. Plan na ostatni wieczor w Leticii byl prosty - bawic sie do bialego rana. Skoro i tak wstac musielismy o 4.30 ,a czekala nas 30 godzinna przejazdzka na szybkiej lodzi do Manaus, to nie bylo zadnego sensu wczesnie sie klasc spac. Zaczelo sie od biesiady w hotelu i przyszedl czas na miasto. Jako, ze Brazylia slynie ze swojego karnawalu, to odrazu wybralismy ja za cel naszej wycieczki. Tabatinga jest malym miastem i raczej nie ocieka w nocne atrakcje, jednak pare lokali sie tam znajduje. Najlepszy do jakiego trafilismy miescil sie praktycznie wprost na ulicy, na podescie wystepowal jakis miejscowy zespol, publicznosc rozgrzewaly tanczace dziewczyny a ludzie w wiekszosci tanczyli na ulicy. Czuc bylo brazylijskie rytmy. Nie wazne kto ile ma lat i jak wyglada, Ci ludzie uwielbiaja zabawe. Miejsce zdecydowanie nieturystyczne. Na poczatku czulismy sie nieco nieswojo. Tymbardziej, ze wczesniej jakis podejrzany typ chial nas zalatwic. Jednak po kilku piwach i zawarciu znajomosci z sympatycznym okchroniarzem sytuacja zupelnie sie zmienila i bylo naprawde sympatycznie.

Na przeciwko nas przez caly wieczor siedzial facet z przepiekna Brazylijka. Siedzial z nia tam pare godzin i nie zamienil praktycznie slowa. Czasem mial skwaszona mine, czasem robil wrazenie rozmarzonego, a czasem mielismy wrazenie, ze przysypia. Mielismy generalnie z niego niezly polew, a co ciekawe ja mialem nieodparte wrazenie, ze koles jest Polakiem. Po prostu mial klasyczna Polska morde, o ktorej w jednym polskim filmie wyglosil referat Bogus Linda. Nie moglem sie powstrzymac i pod koniec imprezy podchodze do goscia i pytam skad jest. Ten mi odpala, ze jest Kolumbijczykiem. Moze i tak rzeczywiscie bylo, jednak mowie Wam, ze mial tak Polska gebe, ze nawet po uslyszanej deklaracji mu nie uwierzylem.

Niestety, impreza skonczyla sie z niewiadomej nam przyczyny o jakiejs drugiej. Byl na niej jeden typ, wokol ktorego wszyscy sie krecili. Jak on wyszedl to praktycznie zaczeli wychodzic wszyscy. Acha, w czasie imprezy przysiadl sie do nas jeden miejscowy. W ogole nie moglismy sie go pozbyc. Safandulil nie wiadomo o czym. Wreszcie Lukaszek mowi do niego, ze Andrzej ktory jest z nami jest czlowiekiem kartelu Comando Vermelio, przyjechal z Rio w sprawach biznesowych i ze jego obecnosc nie za bardzo mu sie podoba. Ledwo sie odwrocil w strone kelnerki a goscia juz nie bylo przy naszym stoliku. Co to znaczy sila kartelu!

Musielismy sie przeniesc do innego lokalu. Podjezdzamy pod druga najbardziej znana diskoteke w miescie a tam jest akurat nalot policyjny. Policja stoi z karabinami przy wejsciu i wszystkich wywala. Po zjedzeniu kurczaka, postanowilismy przeniesc sie na strone kolumbijska, a tam sie okazalo, ze jest ta sama sytuacja. Policja zamyka wszystkie lokale. Cholera, dowiedzieli sie, ze jestesmy w miescie, czy co:)

Pozostal nam juz tylko hotel. Walczylismy do konca! Dzieki temu 30 godzinna podroz nie byla tak meczaca. W ogole, to dopiero podczas niej uswiadomilem sobie, dlaczego ta wyprawa nazywa sie Zdobywcy Amazonki. Naprawde juz mam szczerze dosyc tej rzeki, a pomyslec, ze sa ludzie ktorzy plywaja po niej cale zycie!

piątek, 21 sierpnia 2009

Leticia

Malpa na wolnosci w lesie amazonskim!







































































Powyżej Oswojony tapir!

Dzisiejszy dzien mnie rozlozyl. Nie wiem, czy to upal i dolegliwosci klimatyczne, czy szykuje sie cos bardziej powaznego. Mam nadzieje, ze wszystko bedzie ok. i nie rozloze sie na dobre. Rozpoczelo sie tym, ze Lukasz wynajal osiem motocykli dla calej naszej grupy. Ja wsiadlem ostatni, lecz moj kierowca ruszyl jako pierwszy. Juz po kilku minutach okazalo sie, ze nie bardzo wie gdzie ma jechac, albo nie chce jechac tam gdzie powinien, bo nie widzialem zadnego z moich towarzyszy. Jak wjechalismy do biedniejszej dzielnicy miasta, to zaczalem myslec, ze to porwanie. Choc sytuacja byla na maxa nietypowa jak na taka akcje, to bralem taka ewentualnosc pod uwage, jako ze takie akcje wcale nie musza byc typowe. Dopiero kiedy facet zawiozl mnie na lotnisko skumalem, ze po prostu nie jest zbyt bystry i nie zrozumial jaki jest docelowe miejsce kursu. Objechalismy cale miasto w celu poszukiwania moich kompanow, bo co gorsza ja sam nie wiedzialem gdzie Lukaszek postanowil jechac. Na szczescie Leticia nie jest duza i nie zajelo nam to calego dnia, a poszukiwania wreszcie zakonczyly sie sukcesem. Potem moglismy udac sie w ponad godzinny rejs Amazonka w celu odwiedzenia jednego z lodgy w dzungli oraz miejscowej wioski. Zajelo nam to caly dzien i nie byl to dzien stracony. Podczas tej turystycznej wycieczki widzielismy duzo wiecej dzikich zwierzat niz podczas naszego jakze powaznego trekkingu w dzungli. Owocem tego jest masa zdjec, z ktorych choc kilka postaram sie tutaj zamiescic. Na jednym z nich bedzie krzaczek koki. Jest to roslina na ktorej cala Ameryka Poludniowa stoi. Jako ciekawostke dodam, ze potrzeba 300 kilogramow lisci koki do wyprodukowania 1 kilograma bazy, z ktorej w specjalnych laboratoriach mozna otrzymac 60-70 dk czystego proszku. Tutaj kilogram kokainy mozna kupic juz za 800 dolarow, jest to najnizsza cena o jakiej kiedykolwiek w zyciu slyszalem. Nie bede pisal o czarnorynkowej cenie na londynskim rynku, zeby nie kusic co poniektorych zmiana profesji:)

Liscie koki sa legalne jedynie w Peru i Boliwii. Jadac z Lukaszkiem tuktukiem jeszcze w Iquitos, mowie do niego, ze moje liscie bedziemy musieli wyzuc podczas rejsu na statku, bo nie moge z nimi wjechac do Kolumbii. A ten wybausza oczy i mowi:

- To ty masz jeszcze jakies liscie? O kurwa, a ja od tygodnia jade bez nich, bo tutaj w ogole nie mozna ich kupic - w ten oto sposob zostaje sie milosnikiem poludniowamerykanskich zwyczajow!

czwartek, 20 sierpnia 2009

Peru, Brazylia, Kolumbia!!!

























Dzis juz jestesmy w Letici, malym miasteczku kolumbijskim. Jednak zanim tutaj dotarlismy znalezlismy sie w czesci Amazonki, w ktorej biegu lacza sie trzy wielkie kraje. Dzis mielismy szanse byc w kazdym z nich. Ruch tutaj odbywa sie w bardzo prosty, bezgraniczny sposob. Jednak Ci, ktorzy wjezdzaja do danego kraju z zamiarem zapuszczenia sie glebiej, musza udac sie na komisariat policji celem otrzymania pieczatki w paszporcie.

Same przygraniczne miejscowosci jako scisle ze soba powiazane nie roznia sie praktycznie niczym, dlatego niezwykle trudno jest sie zorientowac gdzie czlowiek tak naprawde znajduje. Czy jeszcze w Brazylii, czy moze juz w Kolumbii. Dzis z Lukaszem musialem zalatwiac bilety na dalsza podroz, wiec podrozowalismy z jednego do drugiego kraju wielokrotnie, jako, ze jest to 10 minutowa podroz tuk-tukiem. Naprawde ciezko mi bylo sie polapac gdzie w danym czasie jestem. A zeby bylo smiesniej, nawet jest roznica czasu, pomiedzy jednym miejscem a drugim. I tak kupilismy bilety na statek, ktory odplywa z Brazylii o 6 rano, jednak mieszkamy w hotelu w Kolumbii, dlatego musimy wstac o 4 rano, bo jest godzinna roznica czasu pomiedzy tymi dwoma krajami, jeszcze w dodatku na nasza niekorzysc.

Pierwsze spostrzezenia sa takie, ze sa to bogatsze kraje od Peru, co widac przede wszystkim w cenach, wszystko jest tutaj drozsze. Poza tym jest duzo cieplej, tutaj juz sie skonczylo przyjemne ciepelko, jakiego doswiadczalismy do tej pory. teraz jest po prostu goraco, ale juz tak goraco, ze czlowiek przestaje czerpac z tego przyjemnosc i caly czas chodzi zlany potem. Trzeba czasu, zeby sie do tego przystosowac. Kolejna dosc rzucajaca sie w oczy roznica jest plec piekna, kobiety sa tutaj duzo ladniejsze niz w poprzednio odwiedzanych krajach. Szczegolnie Brazylijki zwracaja na siebie uwage. Lukasz twierdzi, ze to przez duze mieszanie roznych ras powstalo cos tak urzekajacego. Otoz w Brazyli, zyja nie tylko Latynosi, ale rowniez rdzenii Indianie, murzyni, czy Europejczycy, tudziez inni biali. Moze to faktycznie przez to, a moze nie! Jednak kobitki bywaja tutaj naprawde sliczne.

Ciekawa jest tez roznica w mentalnosci miejscowych ludzi. Dzis czekalo nas duzo zalatwiania. Jak jezdzilismy, odrazu dal sie poznac bardziej olewczy stosunek do zycia miejscowej ludnosci, niz we wczesniej odwiedzanych krajach. Tutaj naprawde nikogo nie obchodzi co jest dzis, wszyscy wszystko odkladaja na jutro. Nie za bardzo chca rowniez tracic energie na wszelkie wyjasnienia i jak tylko jest to mozliwe to wszelka konwersacje ograniczaja do kiwania glowa w gescie akceptacji, badz zaprzeczenia. Ciekawe, czy to tylko i wylacznie domena tego miejsca, przypadku, czy moze rzeczywista cecha tutejszej ludnosci. Z czasem sie przekonam i pewnie jeszcze wroce do tego tematu.

Podroz po Amazonce!































Okazalo sie, za na statku faktycznie warunki byly surowe, lecz nie taki diabel straszny jak go maluja. Jak sie zachowuje wszelkie niezbedne srodki ostroznosci to nawet mozna ustrzec sie przed powszechnymi na statkach kradziezami. Nam sie to szczesliwie udlao. Podroz, jak to podroz, minela na alkoholowej konsumcji, podziwianiu widokow i rozmowach na wszelkie mozliwie tematy. Statek plynal prawie dwie doby. Spi sie w hamakach, ktore ludzie rozwieszaja we wszelkich mozliwych miejscach, czasem nawet pietrowo. Na statku sa nieliczne kajuty, jednak spanie w nich to prawdziwa masakra, jest strasznie ciasno i strasznie goraco - Boze uchowaj od takiej podrozy! Na statku jest serwowane jedzenie, ktorego jakosc odbiega od standardow europejskich, jednak na pokladzie jest rowniez kantyna, w ktorej za przystepna cene mozna kupic duzo lepsze zarcie. Poza tym w prawie kazdym miejscu, gdzie sie zatrzymuje statek na wyladunek towaru z portu, na poklad wchodza miejscowi sprzedawcy, ktorzy serwuja owoce, pieczywo, ciepla rybe i inne produkty do jedzenie. Ryby maja tutaj bardzo dobre, jednak serwuja je albo z ryzem, ktory wychodzi mi juz bokiem, albo z juka, ktorej nienawidze, badz z warzywnymi bananami, ktore chyba trzeba jesc od urodzenia, zeby uznac je za smaczne. Dobrze, ze juz wjezdzamy do Brazylii, wreszcie sie zmieni kuchania, naprawde na to licze. Na pokladzie statku nie ma duzo turystow, ponad 90% to miejscowi. Podroz jest meczaca, lecz bardzo egzotyczna. Nalezy zatem ja polecic kazdemu kto tutaj bedzie. Jednak musze przestrzec przed dluzszym wariantem, takim np. do Manaus, jak to w pierwotnej wersji zyczyli sobie nasi towarzysze. Przez takie 5 dni podrozy mozna jajko zniesc na tym statku. Po prostu sobie tego nie wyobrazam, w moim przekonaniu sa wtedy tylko dwa wyjscia - albo zapic sie na smierc, albo umrzec z nudow. Acha, jeszcze jedna wazna techniczna informacja, my przyszlismy na statek jakies 3,5 godziny przed jego wyplynieciem. Bylo juz to nieco za pozno na zarezerwowanie dobrych miejsc. Pozostaly tylko te na rufie, sa to najgorsze miejsca. W pierwszej chwili tego nie wiedzielismy ale potem szybko sie dowiedzielismy, bowiem leza one w bliskim sasiedztwie kibla i smietnika, wiec capi okrotnie. Poza tym leza nad silnikiem, ktory pracuje jak mlot wiertniczy na kopalni, a po trzecie statek nie spelnia zadnych norm ekologicznych, wiec do atmosfery ciagle wypuszczane sa niesamowite ilosci czarnego dymu i jak wiatr wieje w nieprzychylna strone to ten dym wdziera sie na rufe. Koniec koncow, dobrze, ze w naszym skladzie mamy Andrzeja, dzieki ktoremu rum nigdy sie u nas nie konczy. Dlatego ta podroz nie byla az tak bardzo meczaca i nie dluzyla sie az tak bardzo.

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Ayahuasca!













































Ceremonia Ayahuasci to tylko czesc bardzo rozbudowanych wierzen miejscowej ludnosci. Im dluzej tutaj przebywam coraz bardziej jestem przekonany, ze cos w tym musi byc. Mozna w to nie wierzyc ale nie mozna z tego drwic. Sama ceremonia polega na spozyciu specjalnego wywaru przygotowanego z ponad dwudziestu roznego rodzaju roslin. Wywar ten jest silnie halucynogenny. Miejscowi wierza, ze sny maja szczegolne znaczenie w zyciu kazdego czlowieka, a takie halucynacje przypominaja niekiedy sen. Ponoc za pierwszym razem ciezko jest osiagnac pozadany efekt, poniewaz wymaga to duzego skupienia i koncentracji a nie tylko spozyciu samego wywaru, ktory smakuje okropnie. Jezeli juz jednak dana osoba dostapi halucynogennych wizji to moga miec one dla niej zbawieny badz proroczy skutek. Czasem mozna otrzymac wskazowke odnosnie swojego zycia, czasem zobaczyc nader jaskrawo rzeczy, ktorych sie dotad w ogole nie widzialo, a czasem po takim olsnienu ludzie podobno zmieniaja zycie o 180 stopni. Z naszej grupy 5 osob zdecydowalo sie wziac udzial w tej slynnej ceremonii. Wszyscy bralismy udzial pierwszy raz w zyciu. Podobno, aby poczuc efekt specyfiku trzeba najpierw zwymiotowac, a ci ktorzy maja silne zaladki i tego nie zrobia, to nie dostapia halucynogennych wizji. Tak tez bylo i ze mna. Lukaszkowi natomiast udalo sie zwymiotowac, jednak niestety nic nie widzial. Natomiast kazdy z nas czul bardzo duze otepienie, bylo trudno dzwignac sie z podlogi, cos troche podonego do przyjecia duzej dawki alkoholu. Jeszcze nad ranem niektorzy mieli zawrtoty glowy. Nasz przewodnik osobiscie znal szamana i zapewnial nas, ze ayahuascka jest prawdziwa. Przestrzegal nawet przed braniem w niej udzialu. Nie wiem, czy taka byla, jednak na taka wygladala. Kwestia wierzen miejscowej ludnosci to zupenie odrebny i niezwykle skomplikowany temat. W kazdym badz razie, nasz przewodni mial jednego pomocnika, ktorego nazywal malpa. Ksywka wziela sie od tego, ze facet jest maly, niezwykle silny i zwinny. Potrafi skakac w dzungli z drzewa na drzewo jak malpa, nie wierzylem dopoki sam tego nie zobaczylem. Otoz 7 miesiecy temu zaginal ojciec tego faceta. Szukala go cala wioska, gosc wyplynal na ryby i po prostu nie wrocil. Nie mogli go znalezc, jego kuzyn po 24 godzinach szukania usnal ze zmeczenia na lodzi. Podczas snu przysnil mu sie denat, ktorego szukaja. We snie opowiedzial mu dokladnie co mu sie przytrafilo, a najwazniejsze wskazal miejsce gdzie lezy w wodzie. Powiedzial, ze zra go ryby i dlatego prosi, zeby jak najszybciej go stamtad wyciagnac. Jako, ze Huan jest swietnym nurkiem poproszono go o pomoc w wylowieniu ciala. Plyna na miejsce wskazane przez kuzyna, Huan nurkuje i wylawia cialo. To czy uwierzycie w te historie to wasza sprawa, jednak jak sie widzi tych kolesi, ktorych to wszystko dotyczy, ktorzy z przejeciem opowiadaja o swoich doswiadczeniach, to nie sposob w to wszystko nie uwierzyc.

Huan pisze pamietnik z calego swojego zycia, wszystkie najwazniejsze doswiadczenia, ktore zdobyl. Powiedzial mi, ze nikomu go nie pokazuje, pragnie aby jego dzieci przeczytaly go po jego smierci i wyciagnely z niego to co najlepsze. Jezeli uznaja, ze jest ciekawy i godny uwagi to beda go mogly opublikowac, ale dopiero wtedy jak umrze. Niesamowity facet!

National Geographic!














































Musze przyznac, ze poza swietnymi rekomendacjami naszego przewodnika w internecie, wybralismy go rowniez z tego powodu, ze bral udzial przy realizacji trzech programow dla National Geographic, a tej marki chyba nikomu nie trzeba przedstawiac. Podczas trekku kompletnie o tym zapomnialem. Drugiego dnia zaczalem sie zalic do niego, ze widzimy malo zwierzat, a ten mi dopiero zaczal tlumaczyc jak to wszystko funkcjonuje. Przypomniala mu sie realizacja proramu dla NG, zataczal sie ze smiechu jak nam o tym opowiadal. Otoz wyobrazcie sobie, ze Ci dzentelmeni, ktorzy realizowali ten program wszystkie zwierzeta zakupili na targu, badz od miejscowych. Zadaniem naszego przewodnika bylo isc do przodu przez dzungli i opowiadac o napotkanej faunie i florze. W tym czasie jak szedl do przodu, to inny facet lecial przed nim z workiem pelnym zwierzat i rozmieszczal je po kolei, np. umieszczal skorpiona na drzewie, tarantule na sciezce, albo anaconde w malej sadzawce. Bylo to na maxa sztuczne i smieszne, pierwszy raz nasz bohater musial wykazac sie zdolnosciami aktorskimi. Otoz szedl i udawal zaskoczonego i podnieconego jak napotykal poszczegolne, wczesniej zakupione, zwierzeta. A najlepsze bylo na koniec, kiedy operator robi na niego zblizenie i zadaje mu pytanie:

- Co trzeba miec, zeby byc dobrym przewodnikiem w dzungli?

Huan mysli przez moment i odpowiada,

- The good guaid has to be always ready to die!!!

Nawet w momencie jak nam to opowiadal jeszcze mial lzy w oczach ze smiechu. Takie wlasnie sa amerykaskie programy przyrodnicze. W ogole mowi, ze amerykanie to straszne leniuchy, jak cos robia to zawsze musza miec dobry hotel, swietne jedzenie, inne atrakcje a sama praca jest na koncu i najwazniejsze zeby ja odwalic jak najmniejszym kosztem. Zupelnie inaczej jest z Japonczykami, kiedys z nimi robil program o Kajmanach, mowi, ze bywalo tak, ze stali po piers w wodzie przez kilkanascie godzin czekajac na duzego osobnika. Japonczycy robili program dwa i pol miesiaca, codziennie bardzo ciezko pracujac. Facet ma dla nich za to szacunek.

Dzungla!

Dzungla okazala sie nie byc tak ciezka jak przypuszczalismy, dlatego na prosbe uczestnikow ekspedycji zdecydowalismy sie wydluzyc w niej pobyt do dni pieciu. Przy czym ostatni dzien byl istnie hardcorowy. Trzeba bylo przedzierac sie przez prawdziwa dzungle,a nie tak jak do tej pory, ze glownie chodzilismy przetartymi sciezkami. Okazalo sie, ze przewodnik zgodnie z tym co zapowiadal wczesniej ostatni raz robil te trase 11 lat temu. Dlatego niewiele z tej drogi pamietal, a co najwazniejsze nie pamietal jaki jest w rzeczywistosci czas przejscia zalozonej trasy. Okazalo sie, ze kobitki, ktore byly w naszej ekipie nie dadza rady z przejsciem. Na szczescie po rzece przeplywala lodz z miejscowymi, ktorzy zdecydowali sie wrocic po czesc naszej ekipy. Bo w wiekszosci faceci zdecydowali sie kontynuowac droge, tyle, ze bez plecakow. Rzeczywiscie tempo bez balastu wzroslo mniej wiecej dwukrotnie, jednak po czterech godzinach marszu bez przerwy, przedostaniu sie przez kilka rzek musielismy ostatecznie skapitulowac. Okazalo sie, ze przez te cztery godziny morderczej walki udalo nam sie pokonac zaledwie cztery kilometry w linii prostej, wiec nie jest to powalajacy na kolana wynik. Jednak dopiero teraz zrozumialem jaka jest sila tego srodowiska. Przypomniala mi sie ksiazka Raimonda Maufraisá, ktory swojego czasu podjal sie przejscia Drogi Emerionow w Gujanie Francuskiej. To co tam napisal o dzungli to swieta prawda. Otoz przede wszystkim dzungla to nie Zoo i o spotkanie oko w oko z jakakolwiek zwierzyna jest niezwykle trudno. Trzeba wiedziec , ze mieszkajacy tutaj od pokolen Indianie znaja to srodowisko jak rzadko kto, ucza sie sztuki lowieckiej juz praktycznie od kolebki a i tak maja straszne problemy z wyzywieniem siebie samych. Jesli przychodzi im na swiat dziecko kalekie to je zabijaja, jesli przychodza blizniaki to tez, prosta lecz straszna regula majaca za zadanie umozliwic przetrwanie w tym jakze trudnym srodowisku.

Wydaje sie takze, ze najgrozniejszym zwierzeciem w dzungli jest Jaguar. Nasz przewodnik jednak mowi, ze jaguar niezwykle rzadko decyduje sie na atak ludzi, z reguly stara sie ich unikac. Slyszalem nawet historie, gdzie jeden z pijanych miejscowych w srodku nocy wybral sie do dzungli z maczeta, mowiac , ze idzie zapolowac na jaguara. Nikt tego nie bral na serio, ale poniewaz wszyscy byli nabzdrygoleni jak szpadle nikt tez nie zdecydowal sie po niego wyruszyc. Nad ranem odnaleziono nieszczesnika spiacego w poblizu obozu, a co jest najlepsze, wkolo niego byly slady jaguara, ktory musial go obejsc kilka razy. Jednak z uwagi na fakt, ze nie lubi zapachu alkoholu nie zdecydowal sie na rozpoczecie konsumpcji.

Wedlug naszego przewodnika najgrozniejsze sa weze. Sam zostal ukaszony juz dwa razy w swoim zyciu przez weza i ledwie uszedl z zyciem. To niesamowite jak dobrze Ci ludzie znaja sie na rosnacych tutaj roslinach i ich wlasciwosciach. Otoz wlasnie ta znajomosc uratowala mu zycie, Istnieja bowiem receptury dzieki ktorym mozna opoznic smiertelne dzialanie jadu. Nie mozna go zatrzymac, ale mozna opoznic, a to przeciez jest na wage zlota, jesli sie jest 12 godzin od najblizszej miejscowosci i nie ma sie surowicy pod pacha.

To czego sie nauczylem przez te 5 dni nie da sie strescic w tego rodzaju poscie, jednak byla to naprawde niesamowita lekcja zycia i to nie tylko za sprawa samej dzungli ale rowniez faceta, z ktorym mielismy szczescie sie do niej wybrac. Wszystko bylo przygotowane bardzo profesjonalnie, facet zabral ze soba trzech pomocnikow, ktorych praca podczas tego wypadu okazala sie nieoceniona. Oczywiscie najwazniejsza jest woda i jedzenie. O jedzenie najlatwiej zapolowac w wodzie, wiec ryby byly podstawa naszego wyzywienia. A z woda nie ma w dzungli problemu, bo rzeki przplywaja gesto. Jednak woda taka jest brudna, pelna bakterii i pasozytow, nie nadaje sie do bezposredniego spozycia. Chlopaki odkazali ja chlorem, normalnie sie to robi jodyna, ktora zabija wszystko. Pozostaje nam jedynie miec nadzieje, ze w tych wodach, ktore napotkalismy na naszej drodze nie bylo Ameby, bo tej bakterii chlor niestety nie zabija. Jednak czego sie nie robi dla przygodyJ.

Jest jeszcze jedna rzecz niezwykle wazna w tym srodowisku, o niej takze prawi slynny Forest Gump, a mianowicie suche skarpetki. W dzungli jest bardzo wilgotno, nic nie schnie, a nogi sa najwazniejsze, wiec jak sie chce przezyc wiele dni w tym srodowisku to trzeba dbac o to, aby nogi byly suche. Niby proste, ale tak naprawde niezwykle trudne do zrobienia.

Facet opowiadal jeszcze ciekawa historie ze swojego zycia sprzed paru lat. Otoz jechal gleboko w dzungle na ekspedycje z dwojka Kanadyjczykow. Kanadyjczycy jak to Kanadyjczycy, maja kupe kasy, wiec wynajeli bardzo droga, szybka lodz. Po drodze przewodnik widzi swojego znajomego mieszkajacego w niewielkiej komunie blisko rzeki, ten krzyczy z brzegu, ze potrzebuje pomocy bo jego zona jest w osmym miesiacu ciazy, cos sie stalo i chyba umiera. Ten leci do domu i widzi babke cala we krwi lezaca na lozku bez ducha. Niewie myslac bierze ja na plecy, zanosi do lodzi i mowi kierowcy, ze wracaja do Iquitos. Na co siedzaca z tylu baba wszczyna straszliwa awanture. Poniewaz przewodnik ja kompletnie ignoruje, wreszcie sama podchodzi do niego i wymierza mu ostry cios w kark. Koles sie odwraca i spokojnym glosem mowi do jej meza, ze jezeli nie jest w stanie jej uspokoic to on to zaraz zrobi jednym uderzeniem. To pomoglo na czas podrozy, bo po powrocie pasazerowie udali sien a skarge do biura mowiac, ze sa prywatnymi Klientami a nie instytucja charytatywna majaca za zadanie ratowac ludzkie zycie. Taki jest dzisiejszy komercyjny swiat i tacy bywaja Klienci, dlatego biznes turystyczne nie jest latwym kawalkiem chleba.

Jungle trip!!!











Wynajecie przewodnika okazalo sie strzalem w dziesiatke. Musze przyznac, ze mnie osobiscie jego kompania bardziej przypadla do gustu niz same atrakcje, ktore zaoferowala nam dzungla. Mielismy ogromnie duzo szczescia, poniewaz trafilismy na wymarzona pogode. Nie dosc, ze przez cala nasza wycieczke nie padalo, to jeszcze nie bylo tyle komarow ilu sie spodziewalem. W efekcie tego, dzungla okazala sie nie taka straszna jak sobie ja wyobrazalem. Oczywiscie wszystko tez zalezy od miejsca w jakie sie jedzie. Nasz przewodnik okazal sie byc bylym wojskowym. W wieku dziesieciu lat opuscil dom rodzinny i zaczal zyc samodzielnie. W wieku pietnastu lat wstapil do armii. Myslal, ze to dobry sposob na zarobienie pieniedzy. Byl dzieckiem, wiec nie wiedzial jeszcze jak bardzo sie pomylil i jak oplakany w skutkach byl to wybor. Z uwagi na bardzo dobra budowe i ogolne warunki psycho-fizyczne zostal przyjety do jednostek specjalnych. Tak przeszedl masakryczne szkolenie, jak nam opowiadal o elementach tego szkolenia, to pomimo tego, ze interesuje sie wojskiem i co nieco wiem o szkoleniu jednostek specjalnych to szczena mi opadla. A mianowiecie, stosowano tam takie metody, ze w pelnym obciazeniu i z dwudziestokilogramowym worem wrzucano go do wody i kazano doplynac do brzegu. Jak juz facet sie kompletnie topil, to dopiero wtedy go wylawiano. Podobny numer robili nad morzem. Otoz zrzucali ich 100 kilometrow od plazy w pelnym rynsztunku, w normalnych butach wojskowych i kazali doplynac w ciagu 12 godzin do brzegu. Kiedy sie skarzyli, ze to przeciez nierealne, bo to az 100 km, dowodca im mowil, ze to moze byc nieralne dla normalnego zolnierze, ale oni sluza w silach specjalnych, wiec dla nich 10 km, powinno byc tym do dla drugiego 10 metrow. Facet przeszedl to mordercze szkolenie, wytresowali go na naprawde groznego szakala, jednak nie zabili w nim ducha czlowieczenstwa.

Glownie dzialal jako zwiadowca, czyli gosc, ktory idzie na przedzie grupy, jego zadaniem jest odnalezienie wlasciwej trasy i wychwycenie wszelkiego nadchodzacego z przodu niebezpieczenstwa. Bajka szybko sie skonczyla, otoz przypadkowo bral udzial w najwiekszej masakrze, ktora miala miejsce w Peru, w malej miejscowosci Tiengo Maria, 70 jego kolegow zginelo a on ledwie uszedl z zyciem. Potem tropil partyzantow i producentow narkotykowych w gorach. Widzial wiele smierci, sam zabijal, bo takie mial zadanie i rozkazy, a co chyba jeszcze wazniejsze na wojnie rzadzi prosta zasada - albo zabijesz albo zginiesz sam. Jednak niekiedy plakal jak dziecko, np. jak ostrzeliwali terrorystow na wzgorzu przez kilka godzin, wszystkich wybili, kiedy przyszli na miejsce okazalo sie, ze wszyscy zabici to dzieci nastoletnie, czasem jedenastoletnie. Opowiadal takze o torturach jakie wosko stosowalo na partyzantach, mowil, ze tego nie mozna zobaczyc w najlepszym filmie wojennym, a co gorsza robili to jego koledzy. Mowil, ze gdyby tego sam nie widzial, to nigdy by nie przypuszczal do czego czlowiek jest zdolny.

Pomimo propozycji wysokiego stopnia i intratnej posady z dniem wygaszenie kontraktu postanowil raz na zawsze skonczyc z wojskiem. Dzis juz mija jedenasty rok jak jest na wolnosci, - tak to nazywa. Zajmuje sie turystyka, studiuje korespondencuyjnie bio-chemie, wlada biegle trzema jezykami, a z racji tego skad sie wywodzi, jak rowniez zainteresowania wie praktycznie wszystko o dzungli. Niesamowity facet. Opowiadal wiele ciekawych historii zwiazanych z turystami, np. jak Szwajcarzy zaprosli go do wziecia udzialu w miedzynarodowej ekspedycj na najwyzszy szczyt Peru - Huascarian. Gosc sie zgodzil bo finanse byly intratne. Zostal zatrudniony jako fachura od sztuki przetrwania w trudnych warunkach. Jednak nie byla to zwykla wyprawa, otoz Szwajcarzy postanowili pobic niespotykany rekord, jakim jest czas przebywania na szczycie. Otoz postanowili sobie za cel spedzic tam dwa dni. Wytrzymali tylko siedem godzin, jednak nasz przewodnik mowil, ze to bylo istne szalenstwo, najciezsza rzecz w jakiej bral udzial. Ledwie uszdl z zyciem. Podczas zejscia krew lala mu sie z nosa, rece byly tak skostniale, ze nie mogl utrzymac liny, a po powrocie do domu dwa tygodnie zajela mu rekonwalenscencja.

Poza tym, opowiadal jak kiedys lecial z Klientami na ekspedycje gleboko w dzungle hydroplanem. Podczas lotu silnik w samolocie zgasl. Pyta sie pilota co sie stalo, ten mu mowi, ze jest awaria, ale zeby nic nie mowil turystom, bo on juz wiele razy ladowal bez silnika, wiec nie bedzie zadnego problemu. W miedzyczasie jednak turyscie przez okno zauwazycli ze smigla sie nie kreca i zaczeli sie niepokoic. Ten jednak zgodnie z instrukcjami powiedzial im, ze wszystko jest ok i nie ma powodow do obaw. Jak byli 50 metrow nad ziemia, to pilot ze strachem w oczach oznajmil , ze predkosc jest za duza i moga sie rozbic. Nasz macho byl piekielnie przerazony, hydroplan zanurzyl sie 5 metrow pod wode i wyplynal. Tym razem mieli szczescie, bo wszyscy przezyli, a najbardziej ucierpial pilot, ktorego nikomu nie bylo szkoda, z powodu zapewnien, ze wszystko jest ok. Tak wlasnie jest Ameryka Poludniowa.