wtorek, 25 sierpnia 2009
Wenezuela
poniedziałek, 24 sierpnia 2009
Rio Negro
Manaus w ogole nie posiada turystycznej infrastruktury. Zeby chocby wymienic pieniadze trzeba zapieprzac do wielkiego centrum handlowego, gdzie sa tylko dwa kantory. Te dwa kantory obsluguja cale miasto. Oczywiscie mozna wymienic walute rowniez w banku, jednak po masakrycznie slabszym kursie i jeszcze za ta przyjemnosc trzeba zaplacic 15 dolcow. Co ciekawe bylo to pierwsze centrum handlowe, w jakim bylem, w ktorym nie ma kibla. Mozecie sobie wyobrazic centrum handlowe wielkosci Arkadii, w ktorym nie ma kibla? Tutaj takie istnieje. Pierwszy raz tez bylem w McDonaldzie, w ktorym nie ma kibla, wlasnie w tym centrum.
Co do samego Manaus, to tak jak pisalem wczesniej jest to miasto strasznie zapuszczone. Co ciekawe moglismy zwiedzic tylko jedno muzeum. Wszystkie pozostale byly albo pozamykane, albo w trakcie remontu, albo cos tam jeszcze. Muzeum indian w ktorym bylismy nic specjalnego nie zawiera. Mozna je odwiedzic ale nie jest to pozycja obowiazkowa. Ciekawa byla jedynie informacja od Lukasza o tym, ze sa plemiona indianskie w Brazylii, ktore zyja w tradycyjny sposob. Rzad chcac uratowac ich tradycje zakazal komukolwiek zblizania sie do nich. Ci ludzie sa pozostawieni sami sobie. Jest to taki scisly rezrwat przyrody, tyle tylko, ze sami ludzie sa w nim pod scisla ochrona. Niestety w ostatnich latach pojawil sie bardzo powazny problem poszukiwaczy zlota, ktorzy w maniakalnej potrzebie zbicia szybkiej fortuny zapuszczaja sie coraz bardziej w glab dzungli w celu poszukiwania drogocennego kruszcu. Na swej drodze napotykaja dzikie i nieprzyjazne obcym plemiona indian. Dochodzi do bardzo ostrych konfliktow miedzy nimi. Poszukiwacze zlota to czesto wyrzutkowie spoleczni, typy spod ciemnej gwiazdy, zawsze uzbrojeni i ekstremalnie niebezpiecznie. Czesto dochodzi do masakr calych wiosek indianskich. Rzad Brazylii probuje temu przeciwdzialac, lecz nie bardzo ma jak. Problem narasta i staje sie bardzo powazny!
To moze tyle na razie, dzis jedziemy do Wenezueli!
niedziela, 23 sierpnia 2009
Manaus
Nie wiem, czy pisalem o cenach alkoholu w Brazylii. Litr dobrej whisky kosztuje tutaj 3 dolary. Dlatego, Lukaszek okrzyknal Brazylie krolestwem dla pijakow!
Nocna zabawa!
Na przeciwko nas przez caly wieczor siedzial facet z przepiekna Brazylijka. Siedzial z nia tam pare godzin i nie zamienil praktycznie slowa. Czasem mial skwaszona mine, czasem robil wrazenie rozmarzonego, a czasem mielismy wrazenie, ze przysypia. Mielismy generalnie z niego niezly polew, a co ciekawe ja mialem nieodparte wrazenie, ze koles jest Polakiem. Po prostu mial klasyczna Polska morde, o ktorej w jednym polskim filmie wyglosil referat Bogus Linda. Nie moglem sie powstrzymac i pod koniec imprezy podchodze do goscia i pytam skad jest. Ten mi odpala, ze jest Kolumbijczykiem. Moze i tak rzeczywiscie bylo, jednak mowie Wam, ze mial tak Polska gebe, ze nawet po uslyszanej deklaracji mu nie uwierzylem.
Niestety, impreza skonczyla sie z niewiadomej nam przyczyny o jakiejs drugiej. Byl na niej jeden typ, wokol ktorego wszyscy sie krecili. Jak on wyszedl to praktycznie zaczeli wychodzic wszyscy. Acha, w czasie imprezy przysiadl sie do nas jeden miejscowy. W ogole nie moglismy sie go pozbyc. Safandulil nie wiadomo o czym. Wreszcie Lukaszek mowi do niego, ze Andrzej ktory jest z nami jest czlowiekiem kartelu Comando Vermelio, przyjechal z Rio w sprawach biznesowych i ze jego obecnosc nie za bardzo mu sie podoba. Ledwo sie odwrocil w strone kelnerki a goscia juz nie bylo przy naszym stoliku. Co to znaczy sila kartelu!
Musielismy sie przeniesc do innego lokalu. Podjezdzamy pod druga najbardziej znana diskoteke w miescie a tam jest akurat nalot policyjny. Policja stoi z karabinami przy wejsciu i wszystkich wywala. Po zjedzeniu kurczaka, postanowilismy przeniesc sie na strone kolumbijska, a tam sie okazalo, ze jest ta sama sytuacja. Policja zamyka wszystkie lokale. Cholera, dowiedzieli sie, ze jestesmy w miescie, czy co:)
Pozostal nam juz tylko hotel. Walczylismy do konca! Dzieki temu 30 godzinna podroz nie byla tak meczaca. W ogole, to dopiero podczas niej uswiadomilem sobie, dlaczego ta wyprawa nazywa sie Zdobywcy Amazonki. Naprawde juz mam szczerze dosyc tej rzeki, a pomyslec, ze sa ludzie ktorzy plywaja po niej cale zycie!
piątek, 21 sierpnia 2009
Leticia
Powyżej Oswojony tapir!
Dzisiejszy dzien mnie rozlozyl. Nie wiem, czy to upal i dolegliwosci klimatyczne, czy szykuje sie cos bardziej powaznego. Mam nadzieje, ze wszystko bedzie ok. i nie rozloze sie na dobre. Rozpoczelo sie tym, ze Lukasz wynajal osiem motocykli dla calej naszej grupy. Ja wsiadlem ostatni, lecz moj kierowca ruszyl jako pierwszy. Juz po kilku minutach okazalo sie, ze nie bardzo wie gdzie ma jechac, albo nie chce jechac tam gdzie powinien, bo nie widzialem zadnego z moich towarzyszy. Jak wjechalismy do biedniejszej dzielnicy miasta, to zaczalem myslec, ze to porwanie. Choc sytuacja byla na maxa nietypowa jak na taka akcje, to bralem taka ewentualnosc pod uwage, jako ze takie akcje wcale nie musza byc typowe. Dopiero kiedy facet zawiozl mnie na lotnisko skumalem, ze po prostu nie jest zbyt bystry i nie zrozumial jaki jest docelowe miejsce kursu. Objechalismy cale miasto w celu poszukiwania moich kompanow, bo co gorsza ja sam nie wiedzialem gdzie Lukaszek postanowil jechac. Na szczescie Leticia nie jest duza i nie zajelo nam to calego dnia, a poszukiwania wreszcie zakonczyly sie sukcesem. Potem moglismy udac sie w ponad godzinny rejs Amazonka w celu odwiedzenia jednego z lodgy w dzungli oraz miejscowej wioski. Zajelo nam to caly dzien i nie byl to dzien stracony. Podczas tej turystycznej wycieczki widzielismy duzo wiecej dzikich zwierzat niz podczas naszego jakze powaznego trekkingu w dzungli. Owocem tego jest masa zdjec, z ktorych choc kilka postaram sie tutaj zamiescic. Na jednym z nich bedzie krzaczek koki. Jest to roslina na ktorej cala Ameryka Poludniowa stoi. Jako ciekawostke dodam, ze potrzeba 300 kilogramow lisci koki do wyprodukowania 1 kilograma bazy, z ktorej w specjalnych laboratoriach mozna otrzymac 60-70 dk czystego proszku. Tutaj kilogram kokainy mozna kupic juz za 800 dolarow, jest to najnizsza cena o jakiej kiedykolwiek w zyciu slyszalem. Nie bede pisal o czarnorynkowej cenie na londynskim rynku, zeby nie kusic co poniektorych zmiana profesji:)
Liscie koki sa legalne jedynie w Peru i Boliwii. Jadac z Lukaszkiem tuktukiem jeszcze w Iquitos, mowie do niego, ze moje liscie bedziemy musieli wyzuc podczas rejsu na statku, bo nie moge z nimi wjechac do Kolumbii. A ten wybausza oczy i mowi:
- To ty masz jeszcze jakies liscie? O kurwa, a ja od tygodnia jade bez nich, bo tutaj w ogole nie mozna ich kupic - w ten oto sposob zostaje sie milosnikiem poludniowamerykanskich zwyczajow!
czwartek, 20 sierpnia 2009
Peru, Brazylia, Kolumbia!!!
Same przygraniczne miejscowosci jako scisle ze soba powiazane nie roznia sie praktycznie niczym, dlatego niezwykle trudno jest sie zorientowac gdzie czlowiek tak naprawde znajduje. Czy jeszcze w Brazylii, czy moze juz w Kolumbii. Dzis z Lukaszem musialem zalatwiac bilety na dalsza podroz, wiec podrozowalismy z jednego do drugiego kraju wielokrotnie, jako, ze jest to 10 minutowa podroz tuk-tukiem. Naprawde ciezko mi bylo sie polapac gdzie w danym czasie jestem. A zeby bylo smiesniej, nawet jest roznica czasu, pomiedzy jednym miejscem a drugim. I tak kupilismy bilety na statek, ktory odplywa z Brazylii o 6 rano, jednak mieszkamy w hotelu w Kolumbii, dlatego musimy wstac o 4 rano, bo jest godzinna roznica czasu pomiedzy tymi dwoma krajami, jeszcze w dodatku na nasza niekorzysc.
Pierwsze spostrzezenia sa takie, ze sa to bogatsze kraje od Peru, co widac przede wszystkim w cenach, wszystko jest tutaj drozsze. Poza tym jest duzo cieplej, tutaj juz sie skonczylo przyjemne ciepelko, jakiego doswiadczalismy do tej pory. teraz jest po prostu goraco, ale juz tak goraco, ze czlowiek przestaje czerpac z tego przyjemnosc i caly czas chodzi zlany potem. Trzeba czasu, zeby sie do tego przystosowac. Kolejna dosc rzucajaca sie w oczy roznica jest plec piekna, kobiety sa tutaj duzo ladniejsze niz w poprzednio odwiedzanych krajach. Szczegolnie Brazylijki zwracaja na siebie uwage. Lukasz twierdzi, ze to przez duze mieszanie roznych ras powstalo cos tak urzekajacego. Otoz w Brazyli, zyja nie tylko Latynosi, ale rowniez rdzenii Indianie, murzyni, czy Europejczycy, tudziez inni biali. Moze to faktycznie przez to, a moze nie! Jednak kobitki bywaja tutaj naprawde sliczne.
Ciekawa jest tez roznica w mentalnosci miejscowych ludzi. Dzis czekalo nas duzo zalatwiania. Jak jezdzilismy, odrazu dal sie poznac bardziej olewczy stosunek do zycia miejscowej ludnosci, niz we wczesniej odwiedzanych krajach. Tutaj naprawde nikogo nie obchodzi co jest dzis, wszyscy wszystko odkladaja na jutro. Nie za bardzo chca rowniez tracic energie na wszelkie wyjasnienia i jak tylko jest to mozliwe to wszelka konwersacje ograniczaja do kiwania glowa w gescie akceptacji, badz zaprzeczenia. Ciekawe, czy to tylko i wylacznie domena tego miejsca, przypadku, czy moze rzeczywista cecha tutejszej ludnosci. Z czasem sie przekonam i pewnie jeszcze wroce do tego tematu.
Podroz po Amazonce!
poniedziałek, 17 sierpnia 2009
Ayahuasca!
Huan pisze pamietnik z calego swojego zycia, wszystkie najwazniejsze doswiadczenia, ktore zdobyl. Powiedzial mi, ze nikomu go nie pokazuje, pragnie aby jego dzieci przeczytaly go po jego smierci i wyciagnely z niego to co najlepsze. Jezeli uznaja, ze jest ciekawy i godny uwagi to beda go mogly opublikowac, ale dopiero wtedy jak umrze. Niesamowity facet!
National Geographic!
- Co trzeba miec, zeby byc dobrym przewodnikiem w dzungli?
Huan mysli przez moment i odpowiada,
- The good guaid has to be always ready to die!!!
Nawet w momencie jak nam to opowiadal jeszcze mial lzy w oczach ze smiechu. Takie wlasnie sa amerykaskie programy przyrodnicze. W ogole mowi, ze amerykanie to straszne leniuchy, jak cos robia to zawsze musza miec dobry hotel, swietne jedzenie, inne atrakcje a sama praca jest na koncu i najwazniejsze zeby ja odwalic jak najmniejszym kosztem. Zupelnie inaczej jest z Japonczykami, kiedys z nimi robil program o Kajmanach, mowi, ze bywalo tak, ze stali po piers w wodzie przez kilkanascie godzin czekajac na duzego osobnika. Japonczycy robili program dwa i pol miesiaca, codziennie bardzo ciezko pracujac. Facet ma dla nich za to szacunek.
Dzungla!
Dzungla okazala sie nie byc tak ciezka jak przypuszczalismy, dlatego na prosbe uczestnikow ekspedycji zdecydowalismy sie wydluzyc w niej pobyt do dni pieciu. Przy czym ostatni dzien byl istnie hardcorowy. Trzeba bylo przedzierac sie przez prawdziwa dzungle,a nie tak jak do tej pory, ze glownie chodzilismy przetartymi sciezkami. Okazalo sie, ze przewodnik zgodnie z tym co zapowiadal wczesniej ostatni raz robil te trase 11 lat temu. Dlatego niewiele z tej drogi pamietal, a co najwazniejsze nie pamietal jaki jest w rzeczywistosci czas przejscia zalozonej trasy. Okazalo sie, ze kobitki, ktore byly w naszej ekipie nie dadza rady z przejsciem. Na szczescie po rzece przeplywala lodz z miejscowymi, ktorzy zdecydowali sie wrocic po czesc naszej ekipy. Bo w wiekszosci faceci zdecydowali sie kontynuowac droge, tyle, ze bez plecakow. Rzeczywiscie tempo bez balastu wzroslo mniej wiecej dwukrotnie, jednak po czterech godzinach marszu bez przerwy, przedostaniu sie przez kilka rzek musielismy ostatecznie skapitulowac. Okazalo sie, ze przez te cztery godziny morderczej walki udalo nam sie pokonac zaledwie cztery kilometry w linii prostej, wiec nie jest to powalajacy na kolana wynik. Jednak dopiero teraz zrozumialem jaka jest sila tego srodowiska. Przypomniala mi sie ksiazka Raimonda Maufraisá, ktory swojego czasu podjal sie przejscia Drogi Emerionow w Gujanie Francuskiej. To co tam napisal o dzungli to swieta prawda. Otoz przede wszystkim dzungla to nie Zoo i o spotkanie oko w oko z jakakolwiek zwierzyna jest niezwykle trudno. Trzeba wiedziec , ze mieszkajacy tutaj od pokolen Indianie znaja to srodowisko jak rzadko kto, ucza sie sztuki lowieckiej juz praktycznie od kolebki a i tak maja straszne problemy z wyzywieniem siebie samych. Jesli przychodzi im na swiat dziecko kalekie to je zabijaja, jesli przychodza blizniaki to tez, prosta lecz straszna regula majaca za zadanie umozliwic przetrwanie w tym jakze trudnym srodowisku.
Wydaje sie takze, ze najgrozniejszym zwierzeciem w dzungli jest Jaguar. Nasz przewodnik jednak mowi, ze jaguar niezwykle rzadko decyduje sie na atak ludzi, z reguly stara sie ich unikac. Slyszalem nawet historie, gdzie jeden z pijanych miejscowych w srodku nocy wybral sie do dzungli z maczeta, mowiac , ze idzie zapolowac na jaguara. Nikt tego nie bral na serio, ale poniewaz wszyscy byli nabzdrygoleni jak szpadle nikt tez nie zdecydowal sie po niego wyruszyc. Nad ranem odnaleziono nieszczesnika spiacego w poblizu obozu, a co jest najlepsze, wkolo niego byly slady jaguara, ktory musial go obejsc kilka razy. Jednak z uwagi na fakt, ze nie lubi zapachu alkoholu nie zdecydowal sie na rozpoczecie konsumpcji.
Wedlug naszego przewodnika najgrozniejsze sa weze. Sam zostal ukaszony juz dwa razy w swoim zyciu przez weza i ledwie uszedl z zyciem. To niesamowite jak dobrze Ci ludzie znaja sie na rosnacych tutaj roslinach i ich wlasciwosciach. Otoz wlasnie ta znajomosc uratowala mu zycie, Istnieja bowiem receptury dzieki ktorym mozna opoznic smiertelne dzialanie jadu. Nie mozna go zatrzymac, ale mozna opoznic, a to przeciez jest na wage zlota, jesli sie jest 12 godzin od najblizszej miejscowosci i nie ma sie surowicy pod pacha.
To czego sie nauczylem przez te 5 dni nie da sie strescic w tego rodzaju poscie, jednak byla to naprawde niesamowita lekcja zycia i to nie tylko za sprawa samej dzungli ale rowniez faceta, z ktorym mielismy szczescie sie do niej wybrac. Wszystko bylo przygotowane bardzo profesjonalnie, facet zabral ze soba trzech pomocnikow, ktorych praca podczas tego wypadu okazala sie nieoceniona. Oczywiscie najwazniejsza jest woda i jedzenie. O jedzenie najlatwiej zapolowac w wodzie, wiec ryby byly podstawa naszego wyzywienia. A z woda nie ma w dzungli problemu, bo rzeki przplywaja gesto. Jednak woda taka jest brudna, pelna bakterii i pasozytow, nie nadaje sie do bezposredniego spozycia. Chlopaki odkazali ja chlorem, normalnie sie to robi jodyna, ktora zabija wszystko. Pozostaje nam jedynie miec nadzieje, ze w tych wodach, ktore napotkalismy na naszej drodze nie bylo Ameby, bo tej bakterii chlor niestety nie zabija. Jednak czego sie nie robi dla przygodyJ.
Jest jeszcze jedna rzecz niezwykle wazna w tym srodowisku, o niej takze prawi slynny Forest Gump, a mianowicie suche skarpetki. W dzungli jest bardzo wilgotno, nic nie schnie, a nogi sa najwazniejsze, wiec jak sie chce przezyc wiele dni w tym srodowisku to trzeba dbac o to, aby nogi byly suche. Niby proste, ale tak naprawde niezwykle trudne do zrobienia.
Facet opowiadal jeszcze ciekawa historie ze swojego zycia sprzed paru lat. Otoz jechal gleboko w dzungle na ekspedycje z dwojka Kanadyjczykow. Kanadyjczycy jak to Kanadyjczycy, maja kupe kasy, wiec wynajeli bardzo droga, szybka lodz. Po drodze przewodnik widzi swojego znajomego mieszkajacego w niewielkiej komunie blisko rzeki, ten krzyczy z brzegu, ze potrzebuje pomocy bo jego zona jest w osmym miesiacu ciazy, cos sie stalo i chyba umiera. Ten leci do domu i widzi babke cala we krwi lezaca na lozku bez ducha. Niewie myslac bierze ja na plecy, zanosi do lodzi i mowi kierowcy, ze wracaja do Iquitos. Na co siedzaca z tylu baba wszczyna straszliwa awanture. Poniewaz przewodnik ja kompletnie ignoruje, wreszcie sama podchodzi do niego i wymierza mu ostry cios w kark. Koles sie odwraca i spokojnym glosem mowi do jej meza, ze jezeli nie jest w stanie jej uspokoic to on to zaraz zrobi jednym uderzeniem. To pomoglo na czas podrozy, bo po powrocie pasazerowie udali sien a skarge do biura mowiac, ze sa prywatnymi Klientami a nie instytucja charytatywna majaca za zadanie ratowac ludzkie zycie. Taki jest dzisiejszy komercyjny swiat i tacy bywaja Klienci, dlatego biznes turystyczne nie jest latwym kawalkiem chleba.
Jungle trip!!!
Glownie dzialal jako zwiadowca, czyli gosc, ktory idzie na przedzie grupy, jego zadaniem jest odnalezienie wlasciwej trasy i wychwycenie wszelkiego nadchodzacego z przodu niebezpieczenstwa. Bajka szybko sie skonczyla, otoz przypadkowo bral udzial w najwiekszej masakrze, ktora miala miejsce w Peru, w malej miejscowosci Tiengo Maria, 70 jego kolegow zginelo a on ledwie uszedl z zyciem. Potem tropil partyzantow i producentow narkotykowych w gorach. Widzial wiele smierci, sam zabijal, bo takie mial zadanie i rozkazy, a co chyba jeszcze wazniejsze na wojnie rzadzi prosta zasada - albo zabijesz albo zginiesz sam. Jednak niekiedy plakal jak dziecko, np. jak ostrzeliwali terrorystow na wzgorzu przez kilka godzin, wszystkich wybili, kiedy przyszli na miejsce okazalo sie, ze wszyscy zabici to dzieci nastoletnie, czasem jedenastoletnie. Opowiadal takze o torturach jakie wosko stosowalo na partyzantach, mowil, ze tego nie mozna zobaczyc w najlepszym filmie wojennym, a co gorsza robili to jego koledzy. Mowil, ze gdyby tego sam nie widzial, to nigdy by nie przypuszczal do czego czlowiek jest zdolny.
Pomimo propozycji wysokiego stopnia i intratnej posady z dniem wygaszenie kontraktu postanowil raz na zawsze skonczyc z wojskiem. Dzis juz mija jedenasty rok jak jest na wolnosci, - tak to nazywa. Zajmuje sie turystyka, studiuje korespondencuyjnie bio-chemie, wlada biegle trzema jezykami, a z racji tego skad sie wywodzi, jak rowniez zainteresowania wie praktycznie wszystko o dzungli. Niesamowity facet. Opowiadal wiele ciekawych historii zwiazanych z turystami, np. jak Szwajcarzy zaprosli go do wziecia udzialu w miedzynarodowej ekspedycj na najwyzszy szczyt Peru - Huascarian. Gosc sie zgodzil bo finanse byly intratne. Zostal zatrudniony jako fachura od sztuki przetrwania w trudnych warunkach. Jednak nie byla to zwykla wyprawa, otoz Szwajcarzy postanowili pobic niespotykany rekord, jakim jest czas przebywania na szczycie. Otoz postanowili sobie za cel spedzic tam dwa dni. Wytrzymali tylko siedem godzin, jednak nasz przewodnik mowil, ze to bylo istne szalenstwo, najciezsza rzecz w jakiej bral udzial. Ledwie uszdl z zyciem. Podczas zejscia krew lala mu sie z nosa, rece byly tak skostniale, ze nie mogl utrzymac liny, a po powrocie do domu dwa tygodnie zajela mu rekonwalenscencja.
Poza tym, opowiadal jak kiedys lecial z Klientami na ekspedycje gleboko w dzungle hydroplanem. Podczas lotu silnik w samolocie zgasl. Pyta sie pilota co sie stalo, ten mu mowi, ze jest awaria, ale zeby nic nie mowil turystom, bo on juz wiele razy ladowal bez silnika, wiec nie bedzie zadnego problemu. W miedzyczasie jednak turyscie przez okno zauwazycli ze smigla sie nie kreca i zaczeli sie niepokoic. Ten jednak zgodnie z instrukcjami powiedzial im, ze wszystko jest ok i nie ma powodow do obaw. Jak byli 50 metrow nad ziemia, to pilot ze strachem w oczach oznajmil , ze predkosc jest za duza i moga sie rozbic. Nasz macho byl piekielnie przerazony, hydroplan zanurzyl sie 5 metrow pod wode i wyplynal. Tym razem mieli szczescie, bo wszyscy przezyli, a najbardziej ucierpial pilot, ktorego nikomu nie bylo szkoda, z powodu zapewnien, ze wszystko jest ok. Tak wlasnie jest Ameryka Poludniowa.