niedziela, 6 września 2009

Caracas

Kilka fotek miasta

Stacja metra

Pomnik wiecznie zywego tutaj Simona Bolivara.



Slumsy miasta, rozciagaja sie na ogromnej przestrzeni. Strach sie tam zapuscic w dzien, a co dopiero noca. Swoim wygladem mysle, ze przypominaja nieco favele Rio.





Jestem juz w tym ogromnym miescie. Piekne to ono nie jest, z reszta jak wiekszosc wielkich molochow Ameryki Poludniowej. Odnosnie tego, ze jest tutaj niebezpiecznie, to wczoraj moj autobus z Ciudad Bolivar zaliczyl ponad godzinne opoznienie, co wystarczylo, zebym dotarl do miasta po zmroku. Wybralem lepszy hotel, bo w przewodniku podawali, ze ma niesamowity widok z restauracji, ktora sie miesci na ostatnim pietrze hotelu. Okazalo sie, ze restauracja akurat dzis i jutro jest zamknieta. Jestem glodny jak smok, wiec nie ma wyjscia trzeba wyskoczyc cos zjesc. Gosc w recepcji jak widzi, ze wychodze, to wybausza oczy i pyta gdzie ide. Ja mowie, ze cos zjesc, a ten stwierdza, ze musze byc bardzo glodny i pyta sie co zamierzam jesc. Mowie, ze kurczaka, gosc wychodzi ze mna przed hotel i sie mocno zastanawia. Po chwili mowi, ze dwie przecznice dalej sa dwa miejsce gdzie moze byc jeszcze otwarte i gdzie maja kurczaki. Ok, odpowiadam i pytam sie jeszcze, czy tu jest bardzo groznie. Ten wykrzywia gebe i mowi, przeciez znasz sytuacje. Potem jeszcze troche mysli i stwierdza, ze pojscie tam na kurczaka, to duze ryzyko o tej porze i ze on poszedlby w dol! Tam jest nieco bezpieczniej, mowi. W koncu macha reka zrezygnowany i odchodzi.
Jestem nieco w konsternacji. Jednak zgodnie ze swoja zyciowa dewiza, ze trzeba chwytac byka za rogi, ruszam we wskazane przez kolesia miejsce. Juz jak tylko przechodze plac i wchodze na ulice widze grupke kolesi, z ktorych jeden idzie w moim kierunku i cos krzyczy. No niezle, mysle sobie. Moge jednak nie przejsc tych dwoch przecznic. Na szczescie na rogu pierwszej z nich widze otwarta restauracje, nie jest to bar wiec ceny sa wyzsze. Krotka chwila wahania i kupuje sobie obiad. Nie ma sie co szczypac na kilka dolcow, jak zaraz mozna stracic cala kase a nawet wiecej. Zjadam obiad, wypijam dwa piwa i jak najszybszym krokiem wracam do hotelu. Penetrowal miasto bede z samego rana.
Niestety nastepnego dnia okazalo sie, ze jest niedziela, wiec wszystko bylo pozamykane i nawet trudno bylo znalezc miejsce, w ktorym mozna byloby zjesc cos konkretnego. Malo ludzi na ulicach, centrum, jezeli chodzi o walory turystyczne, to jest srednio ciekawe. Nie mozna powiedziec, ze jest w ogole nieciekawe, ale tez nie ma tutaj nic szczegolnego. Jednak Caracas to ogromne miasto, tyle tylko, ze w ogole nie przystosowane do ruchu turystycznego, dlatego wszyscu przyjezdni traktuja to miasto tylko i wylacznie tranzytowo i jak ktos nie musi, to nie zostaje tutaj dluzej niz dwa dni.
Maja bardzo dobrze rozwiniete metro. Jest tanie, szybkie i duze. Bilet na przejazd w zaleznosci od strefy kosztuje w przeliczeniu na nasze od 25 do 45 groszy za jeden przejazd. Metro jest w miare bezpieczne. Nie jest tak stare i klimatyczne, jak to w Buenos Aires, jednak stanowi najlepszy i najdogodniejszy tutaj srodek komunikacji.
Kiedy jechalem na lotnisko okazalo sie, ze kazdy mi mowi, ze nie ma autobusu na lotniksko. Nie znam hiszpanskiego, wiec nie wiem, czy go teraz nie ma, czy w ogole nie bedzie. Probuje sie dogadac swoja uboga wersja tego jezyka, ale jakos slabo mi to idzie. Wreszcie widze, ze miejscowy targuje cene taksowki, podchodze i dolaczam sie do targowania. Taksiarz jak widzi, ze jest dwoch nie chce zmieknac. Wreszcie wsiadamy! Pierwszy raz widze taksiarza, ktory odpala swoj pojazd na krotko, czyli ma wyrwana stacyjke, druty zwisaja pod kierownica. Taksiarz wyglada tak, jakby przynajmniej jedna trzecia swojego zycia spedzil w pudle, na lewym reku wytatuowany trzy wielkie litery. Jednak jakos mam do goscia zaufanie. Sam sie sobie dziwie, ale pewnie przez to jego targowanie, jakby mial zle zamiary, to nie targowalby sie tak zaciekle:)
Na lotnisku okazalo sie, ze kasuja ten swoj pieprzony podatek wylotowy 137,5 bolivara, czyli po czarnorynkowym kursie 23 dolary. Mozna zaplacic w dolarach, ale wtedy przeliczaja po kursie oficjalnym 2,15. Na lotnisku jednak sa koniki u ktorych mozna na szczescie wymienic kase po sporo lepszym kursie. Te podatki, to istne szalenstwo. W kafejce internetowej spotykam Polakow, ktorych poznalismy podczas wejscia na Roraime i Ci mnie infoirmuja, ze normalnie jest jeszcze jeden podatek wyjazdowy 100 bolivarow, ale jak nie kazali mi go placic, to znaczy, ze nie musze tego robic. Powyzsze informacje pisze glownie dla moich wspoltowarzyszy podrozy, zeby byli przygotowani na zaplacenie tego gownianego podatku.
No to koncowka wielkiej przygody. Jak sie uda to zamieszcze zaraz jakies fotki.
Do zobaczyska w Polsce!!!

2 komentarze:

  1. "Następnego dnia okazało się, że jest niedziela..." A jakiego dnia się spodziewałeś, czyżbyś starcił kontakt z rzeczywistością?

    OdpowiedzUsuń
  2. Na tego typu wyprawach bardzo szybko człowiek traci poczucie czasu. Ja chociaż zwykle wiem jaka jest data, bo mam ją w zegarku, ale o dniu tygodnia zapominam bardzo szybko. Później to, że jest dziś środa jest tak samo dla mnie realne jak to, że jest niedziela. Po Roraimie z Łukaszem mieliśmy nawet sprzeczkę odnośnie daty, ponieważ inną podawał jego GPS a inną mój zegarek, ropiero miejscowi rozstrzygnęli kto ma rację:)

    OdpowiedzUsuń