sobota, 25 lipca 2009

SALARY

Flaming.
Jedno z tutejszych jezior.
Mozna jechac godzinami, nie widzac nic ponadto co na tym zdjeciu!
Hortel z solo, stoly, sciany, siedzenia - wszytsko jest wykonane z blokow solnych!
Kaktusiki.
A salar wyglada tak.

Cmentarzysko pciagow - pozostalosci z czasow swietnosci pobliskiej kopalni.
Zielona Laguna.

I jeszcze raz flamingi.
Gejzer

O maly wlos bysmy nie zdazyli na autobus do Uyuni, jednak jak zwykkle mielismy farta i autobus byl opozniony ponad pol godziny, wiec wskoczylismy w ostatniej minucie. W Uyuni wykupilismy trzydniowa wycieczke na SALARY, ale zanim to zrobilismy, to trzeba bylo tam dojechac. Spedzilismy cala noc w autobusie, Lukasz mowil ze bedzie zimno, ale to co tam zastalem to po prostu lodowa. Nawet spiwor na te autobusy to malo. Totalny koszmar. Potem wycieczka, ktora sama w sobie zawiera jedne z bardziej atrakcyjnych miejsc w Boliwii, bo poza pustynia z soli, sa wyspy z ogromnymi kaktusami, gejzery, mase roznokolorowych jezior, czy wreszcie cieple zrodla, w ktorych przy temperaturze minusowej na zewnatrz mozna sie wygrzewac. Jednak jest jedno ale, tym ale jest temperatura. Jezeli ktos z Was bedzie sie kiedys wybieral na Salary to niech nie zapomni o Goretexie i super cieplym ubraniu. Wszystkie te miejsca leza na duzych wysokosciach, czasem nawet dochodzacych do 5000 m, wiec jest piekielnie zimno.

Ktoregos dnia jade o 5 rano w busie, trzese sie przerazliwie z zimna i slysze slowa Lukasza:
- Jeszcze nie jest tak zle, mogloby byc gorzej,
- To ciekawe - odpowiadam - jakos trudno jest mi to sobie teraz wyobrazic,
- A co gdybysmy byli taka lama - odpowiada Lukasz!!!
Pomagaja liscie koki, a nota bene, ktoregos dnia zazartowalem przy stoliku, ze Coca Cola jest tak dobra bo jest produkowana, jak sama nazwa wskazuje z lisci koki. Okazalo sie to prawda, otoz nawet do tej pory czesc partii tego napoju w Stanach jest naprawde produkowna na bazie tych lisci, ktore sa sprowadzane na specjalne zezwolenie do Stanow, tam w specjalnych laboratoriach jest usuwana kokaina i ulegaja dalszej obrobce. Ile to ciekawych rzeczy mozna sie dowiedziec!
Wiadomosc goraca jest taka, ze poszerzylismy sklad naszej ekipy, otoz od wyjazdu z La Paz podrozujemy z Ania, bardzo sympatyczna dziewczyna z Czech. Z uwagi na ten fakt, postanowilem nieco zmienic wczesniej zalozony plan i wspolnie z Ania zrobic ten ciezki trek do Machu Pichcu. Zmniejsza sie koszty jego organizacji, z poza tym Ania mowi po hiszpansku, co tutaj jest podstawa. W ogole to niedawo sobie uswiadomilem, ze jeszcze nie spotkalem tutaj ani jednego turysty samodzielnie podrozujacego, ktoryby nie poslugiwal sie tym jezykiem.

Ania opowiadala ostatnio ciekawa historie o lisciach koki, otoz zetknela sie z nimi jeszcze w Czechach, bo jej kolega przemycil ich spora ilosc dla ciezko chorego ojca. Podobno pomogly. Sama fantazja tego kolegi bardzo mi przypadla do gustu, podjac takie ryzyko nawet w obliczu choroby ojca, mysle, ze jest czyms rzadko spotykanym.

1 komentarz:

  1. A gdzie fotki, co miały być załączone do poprzedniego wpisu?

    OdpowiedzUsuń