czwartek, 9 września 2010

Yerbabuena

Noc spedzilismy w Yierbabuena, czyli miejscowosci, w ktorej nocowal Lukasz piec lat temu. Wtedy mial nosa, bo widzac standard hotelu, postanowil rozbic w pokoju namiot. Okazalo sie to swietnym rozwiazaniem, poniewaz w nocy, z dachu hotelu, na namiot skakaly szczury. Z wielkim zawzieciem chcialy sie dostac do srodka. Teraz miejscowosc sie nieco rozwinela i na szczescie w tym hotelu, w ktorym spalismy, szczurow nie bylo. Nie oznacza to jednak, ze jest to jakis turystyczny kurort. Bynajmniej, hoteliki sa tylko dwa. Przez srodek miasteczka przebiega szeroka droga. Droga jest zwyczajna, nie jest pokryta nawet szutrem, pelna dolow i kaluz. Wszystkie domy sa wzdluz niej rozsiane. Miasteczko zyje swoim jednostajnym, monotonnym tempem. Ludzie siedza albo stoja przy swoich chatach, zastanawiajac sie co by sobie znalezc do roboty. Tyle tylko, ze na zastanawianiu sie to wszystko konczy. Nie sprawiaja wrazenia ludzi bardzo zapracowanych.

Nastepnego dnia lapiemy taksowke do Nogalchuco. Chcemy jechac do Tingo, zeby stamtad rozpoczac nasza marszrute do Kuelap. Taksowkarz to odradza. Mowi, ze stad jest znacznie blizej do Kuelap. Pogoda jest paskudna, caly czas pada. Szybko podchwytujemy jego sugestie i w dalsza droge wyruszamy wlasnie stad. Wynajmujemy miejscowego przewodnika, domyslajac sie, ze szlak nie jest oznaczony. Dopiero potem ma sie okazac, jak dobra byla to decyzja. Niestety, nie wszystkie decyzje byly tak dobre. Na miejscu okazalo sie, ze taksowkarz nas po prostu wyjebal po calosci, bo z Nogalchuco do Kuelap jest co najmniej dwie godziny dalej, niz z Tingo. Po prostu za ta sama cene postanowil sobie skrucic czas przejazdu. Zawsze tutaj trzeba uwazac na tych drani, wykorzystaja praktycznie kazda okazje, zeby zarobic pare soli. Choc w porownaniu z Azja musze przyznac, ze maja tutaj niezwykle uczciwych sprzedawcow. Nie przypominam sobie zadnej sytuacji w sklepie, ze chciano mnie oszukac co do ceny, kupowanego przeze mnie towaru. Co na Bliskim Wschodzie jest powszechne, a i na Dalekim Wschodzie zdarza sie dosc czesto.

Szlak do Kuelap w deszczu, z ciezkimi plecakami, nie nalezy do przyjemnosci. Dosc czesto sie zatrzymywalismy po drodze. A w koncowce trasy, to juz czesciej, niz bysmy tego chcieli. Twierdza, pod koniec drogi, byla widoczna z daleka, ale przyblizala sie do nas, w bardzo wolnym tempie. Plecak, z godziny na godzine, jakby przybieral na ciezarze. Po wielogodzinnej wedrowce, wreszcie udalo sie nam dotrzec. Na miejscu okazalo sie, ze bilety wstepu przez piec lat podrozaly o okolo 150%, bo teraz kosztuja 12 soli od osoby. Do Machu Picchu jeszcze i tak im wiele brakuje!

Kuelap bylo stolica panstawa Chachapoyas, tutaj mieszkal wladca. Mial piekny widok na otaczajace gory. Nie taki jak z Choqueqirao (do niego jeszcze duzo brakuje), choc tez bardzo ladny. Miasto jest imponujacych rozmiarow. Jego swietnosc przypadala na XI wiek, wiec niewiele z niego zostalo. Peruwianczycy postanowili tutaj zrobic drugie Machu Picchu i z niezwyklym zapalem odbudowuja ruiny pozostalych po Chachapoyas domow. Niestety, efekty ich pracy musze ocenic bardzo negatywnie. Na pierwszy rzut oka mozna ocenic, co jest oryginalne, a co jest odbudowane. Nie znam sie na tym i nie wiem, czy jest to tak trudne do zrobienia, czy oni po prostu robia to az tak nieudolnie. Tutaj sam sobie stawiam pytanie, czy powinno sie odbudowywac takie miasto, czy zostawic je takim, jakim jest? W tym stylu, w jakim jest to robione tutaj, uwazam, ze powinno sie je pozostawic takim, jakim sie je zastalo, poniewaz traci caly swoj urok. Chociaz nie zawsze powinno tak byc. Sam uwielbiam nasz zamek w Olsztynie pod Czestochowa. Bylem tam juz ponad dwadziescia razy, ze wzgledu na polozone w jego poblizu jaskinie. Zamek jest ogromnych rozmiarow. Moim marzeniem jest zobaczyc, jak ten zamek wygladal w czasach jego swietnosci. Poki co jest to niemozliwe, bo niemozliwe sa podroze w czasie. Dlatego, gdyby byla mozliwa jego odbudowa, bylbym calym sercem za! Problem tylko polega na tym, ze nikt tak naprawde nie wie, jak ten zamek wygladal w jego najlepszym okresie. Owszem, zachowaly sie pewne ryciny, ale z pozniejszego okresu, kiedy zamek byl juz po licznych przebudowach. Mysle, ze podobnie jest z miastami Chachapoyas. Wiadomo, ze lud ten budowal duze, okragle domy, ze strozkowymi dachami. Te informacje, to jednak stanowczo za malo, aby zrekonstruowac tak duze miasto, jakim jest Kuelap. No coz, moze jeszcze kiedys bede mial okazje je odwiedzic i ocenic efekty ich koncowej pracy. Wtedy ostatecznie bede mogl powiedziec, czy to mialo sens, czy nie.

Z Kuelap pojechalismy do wioski Maria, ktora jak na swoje gabaryty ma niezwykle bogata baze noclegowa. Dzieje sie tak dlatego, ze mieszkaja tutaj wszyscy archeolodzy, ktorzy pracuja w Kuelap. Mozna zatem powiedziec, ze wioska archeologami zyje. Za przyzwoita cene mozna tu sie bardzo dobrze przespac i bardzo dobrze zjesc. Niestety w wiosce skonczylo sie piwo, wiec z Lukaszkiem czekalismy pod sklepem na nowa dostawe, bo co tez mozna robic, w takiej wiosce wieczorami. A wieczory sa tutaj bardzo dlugie!

Na szlaku do Kuelap zatrzymalismy sie przy opuszczonej dzialce, z postawionym na niej domem i budynkami gospodarczymi. Dzialka po prostu przepiekna, ze slicznym podjazdem, trawa, wielkim drzewem, rzucajacym cien na caly podjazd domu. Z tylu znajduje sie duzy taras z widokiem na gory. Na podworku wielki kamienny piec. Takiego tutaj jeszcze nigdy nie widzialem, prawdziwe cacuszko. Blisko jest rzeka, wiec z biezaca woda nie ma problemu. Odrazu to miejsce bardzo mi sie spodobalo. Dom jest w strasznym stanie, widac, ze juz kilka lat nikt tutaj nie mieszka. Pytam przewodnika, czy orientuje sie, ile moze kosztowac taka posiadlosc. Ten odpowiada, ze za dwadziescia tysiecy soli mozna ja kupic od reki. Mysle, ze na jakis czas moglbym tutaj zamieszkac. Ten pomysl, jeszcze przez jakis czas kolacze mi sie po glowie. Dopiero w Maria uswiadamiam sobie, ze dlugo bym tam nie wytrzymal. Przyczyna jest prosta. Jestesmy w strefie podrownikowej. Dzien tutaj konczy sie o 18.30. Slonce wschodzi i zachodzi bardzo szybko. Juz o 18.30 jest kompletnie ciemno i zaczyna sie noc. Zycie praktycznie zamiera. Ludzie tutaj juz do tego przywykli. Wczesnie sie klada i wczesnie wstaja. Cos takiego jest nie dla mnie. Takie dlugie wieczory zanudzilyby mnie na smierc. Jeszcze niedawno wszystkie te miejscowosci pozbawione byly swiatla. Teraz ono niby jest, bo maja male elektrownie wodne w poblizu wsi, ktore generuja elektrycznosc dla calej spolecznosci. Elektrownie te nie sa doskonale. Czasem jest za malo wody, wiec prad, po prostu jest wszedzie wylaczany. Jak bylismy w Maria, to mozna powiedziec, ze dluzej pradu nie bylo, niz byl. Jak wlaczali swiatlo, to na jakies 5 do 10 minut. Lokalsi widac, ze juz do tego przywykli, bo nawet nie gasza swieczek, jak gasnie swiatlo.

Dzieciak w miejscowosci w poblizu Revash!
W tym miejscu podobno dwa tygodnie przed nami goscily dwie Polki. Ciekawa historia, bo miejsce bardzo fajne, jednak przy nas nie bylo zadnego turysty. W ogole chyba nie cieszy sie popularnoscia, poniewaz wlasciciel nie mial ani piwa, ani nic do jedzenia.
Dobrze, ze chociaz moglismy sie wykapac w basenie!
Ten piec, o ktorym pisalem. Przynalezy do posiadlosci za dwadziescia tysiecy soli.
A tutaj wreszcie doszlismy do Kuelap. Taki jest stamtad widok. Niestety wlasnie zbieraly sie burzowe chmury!
Brama wejsciowa do miasta!

Jeszcze jeden widok z ruin!








1 komentarz:

  1. Tomek

    Piekne zdjecia,a ta brama wejsciowa do miasta przypomina ta w Machu Picchu tylko wieksza..pierwszy raz widzialam taka brame w Grecji w Mykenach widac ze historia lubila sie powtarzac na calym swiecie.
    Smieszny ten piec..:)chyba dawno nieuzywany..

    Czekamy na zloto Inkow!
    Dori

    OdpowiedzUsuń