czwartek, 20 sierpnia 2009

Podroz po Amazonce!































Okazalo sie, za na statku faktycznie warunki byly surowe, lecz nie taki diabel straszny jak go maluja. Jak sie zachowuje wszelkie niezbedne srodki ostroznosci to nawet mozna ustrzec sie przed powszechnymi na statkach kradziezami. Nam sie to szczesliwie udlao. Podroz, jak to podroz, minela na alkoholowej konsumcji, podziwianiu widokow i rozmowach na wszelkie mozliwie tematy. Statek plynal prawie dwie doby. Spi sie w hamakach, ktore ludzie rozwieszaja we wszelkich mozliwych miejscach, czasem nawet pietrowo. Na statku sa nieliczne kajuty, jednak spanie w nich to prawdziwa masakra, jest strasznie ciasno i strasznie goraco - Boze uchowaj od takiej podrozy! Na statku jest serwowane jedzenie, ktorego jakosc odbiega od standardow europejskich, jednak na pokladzie jest rowniez kantyna, w ktorej za przystepna cene mozna kupic duzo lepsze zarcie. Poza tym w prawie kazdym miejscu, gdzie sie zatrzymuje statek na wyladunek towaru z portu, na poklad wchodza miejscowi sprzedawcy, ktorzy serwuja owoce, pieczywo, ciepla rybe i inne produkty do jedzenie. Ryby maja tutaj bardzo dobre, jednak serwuja je albo z ryzem, ktory wychodzi mi juz bokiem, albo z juka, ktorej nienawidze, badz z warzywnymi bananami, ktore chyba trzeba jesc od urodzenia, zeby uznac je za smaczne. Dobrze, ze juz wjezdzamy do Brazylii, wreszcie sie zmieni kuchania, naprawde na to licze. Na pokladzie statku nie ma duzo turystow, ponad 90% to miejscowi. Podroz jest meczaca, lecz bardzo egzotyczna. Nalezy zatem ja polecic kazdemu kto tutaj bedzie. Jednak musze przestrzec przed dluzszym wariantem, takim np. do Manaus, jak to w pierwotnej wersji zyczyli sobie nasi towarzysze. Przez takie 5 dni podrozy mozna jajko zniesc na tym statku. Po prostu sobie tego nie wyobrazam, w moim przekonaniu sa wtedy tylko dwa wyjscia - albo zapic sie na smierc, albo umrzec z nudow. Acha, jeszcze jedna wazna techniczna informacja, my przyszlismy na statek jakies 3,5 godziny przed jego wyplynieciem. Bylo juz to nieco za pozno na zarezerwowanie dobrych miejsc. Pozostaly tylko te na rufie, sa to najgorsze miejsca. W pierwszej chwili tego nie wiedzielismy ale potem szybko sie dowiedzielismy, bowiem leza one w bliskim sasiedztwie kibla i smietnika, wiec capi okrotnie. Poza tym leza nad silnikiem, ktory pracuje jak mlot wiertniczy na kopalni, a po trzecie statek nie spelnia zadnych norm ekologicznych, wiec do atmosfery ciagle wypuszczane sa niesamowite ilosci czarnego dymu i jak wiatr wieje w nieprzychylna strone to ten dym wdziera sie na rufe. Koniec koncow, dobrze, ze w naszym skladzie mamy Andrzeja, dzieki ktoremu rum nigdy sie u nas nie konczy. Dlatego ta podroz nie byla az tak bardzo meczaca i nie dluzyla sie az tak bardzo.

2 komentarze:

  1. przepiękne zdjęcia!
    podróż w hamaczku, rewelacja! aleś Ty się zrobił wybredny .... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No moze troszke tak, w ogole cos ostatnio sie bardzo poce, dzis dopiero Lukasz skarzyl mi sie na to samo i dochodze do wniosku, ze moze to byc jakas choroba. Oby nie!

    OdpowiedzUsuń