piątek, 7 sierpnia 2009

Zakonczenie wspolnej przygody!

Kilka miniaturek z Cuzco





















































































































































Zakonczyla sie nasz wspolna przygoda, czas na powrot do Cuzco i rozstanie z Anna. Nie jest latwo tak sie z kims rozstac po trzech tygodniach wspolnej wloczegi. Jednak dobrze sie nam razem podrozowalo, wiec liczymy na to, ze jeszcze kiedys sie razem gdzies powloczymy. Poza tym ja zapraszam ja do naszej pieknej stolicy, a Anna obiecuje zorganizowac jakis porzadny balet w Pradze.

Inka chyba postanowil wynagrodzic Annie wysilek poniesiony podczas trekkingu, poniewaz w drodze powrotnej do Cuzco Anna znalazla na torach nowiutki, swietny telefon Samsunga. Jeszcze mnie nieco kusilo, zeby z niego zadzwonic do Polski, ale pomyslalem sobie ze juz sama zguba takiego cacka musi byc dla kogos wystarczajaco bolesna, wiec wspanialomyslnie odpuscilem mu dalsze naciaganie.

Bo musicie wiedziec, ze jak ktos chce przyoszczedzic na mega drogim bilecie, to musi zasuwac 10 km torami z pelnym ekwipunkiem, a potem tluc sie miejscowymi srodkami transportu po zabitych dechami peruwianskich wiochach do Cuzco. Jednak jest to nielada doswiadczenie, bo wioski sa przepieknie polozone, a droga wiedzie przez gory i jak kazda tutejsza droga przypomina boliwijska DROGE SMIERCI.

W powrotnej drodze jedziemy z miejscowym, ktory opowiada, ze wielu turystow zeni sie w tutejszej okolicy z miejscowymi dziewczynami i zabieraja je za granice. On tez poznal turystke z ktora chcial sie ozenic, jednak ta zginela spadajac w przepasc podczas trekku do Machu Pichcu.

Znow jestesmy w Cuzco. Jakiez to jest wspaniale miasto. Aby uczcic nasz sukces wybralismy sie z Anna do lepszego niz zazwyczaj lokalu. Anna mnie pyta co bede pil. Patrze w menú i jako rzadki bywalec lokali i tak nie wiem co sie kryje pod poszczegolnymi nazwami. W koncu wybieram Cuba Libre, jako, ze nazwa mi sie podoba. Anna wybucha smiechem i mowi, ze to przeciez rum z cola, czyli to co pije tutaj caly czas. Ach tak, mnie tez rozbawia ten niesamowity zbieg okolicznosci mojego wyboru. Jednak faktycznie rumu z cola mam juz dosc, zamawiam wiec to co Anna. Smakuje okropnie, dlatego juz chyba bede skazany na Cuba Libre do konca tej wycieczki.

Mam jeszcze rum, ktory pozostal mi z trekkingu. Wspinamy sie do hotelu, ktory polecil nam Lucas i w ktorym zostawil rzeczy. Hotel ten jest polozony dosc wysoko. Nie moge zrozumiec jak Lukasz mogl wybrac tak wysoko polozony hotel. Juz wczesniej zwrocilem na to uwage, ale az tak bardzo mi to nie przeszkadzalo, bo nie bylem tez tak bardzo zmeczony. Dopiero kiedy trafiam na hotelowy taras rozumiem trafnosc wyboru. Widok calego miasta jest oszalamiajacy, a szczegolnie Plaza de Armas, ktora lezy jak na dloni robi piorunujace wrazenie. Postanawiam dokonczyc rumik na tarasie, choc do Cuzco powrocila zima i jest cholernie zimno. Anna po swoich dotychczasowych doswiadczeniach z rumem rezygnuje z tej przyjemnosci. Na dachu spotkala mnie watpliwa przyjemnosc doswiadczenie pedalskiego podrywu, poprzez uslyszenie tekstu:

- It was the most amazing noise that I´ve ever heard!

pod adresem krokow mojego przyjscia. Na szczescie adorator stal na dacha sasiedniego hotelu i wobec braku zainteresowania z mojej strony szybko sie ulotnil.
Teraz Anna wraca do La Paz, a ja jade do Limy, do Lukasza. Tam odbieramy Klientow z lotniska i zaczynamy nowa czesc przygody.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz