środa, 18 sierpnia 2010

Niszczenie fabryk narkotykowych na akcji z Dirandro w dzungli!

Dzis wyruszylismy z samego rana na akcje z Dirandro, czyli policja antynarkotykowa. Wyjechalismy na zniszczenie fabryk kokainowych. Takie fabryki sa ukryte gleboko w dzungli. Jest ich tutaj bardzo duzo. Jeden z policjantow mowi, ze wystarczy isc w ktorakolwiek ze stron w dzungli, a wczesniej, czy pozniej natrafi sie na fabryke. Nie jest latwo jednak samych fabrykantow zlapac na goracym uczynku. Zawsze maja dosc silna ochrone, a poza tym wystawione czujki. Czujki to zwykli chlopi, ktorzy leniwie karczuja dzungle dookola, albo akurat zazywaja odpoczynku. Kiedy widza policyjny konwoj, to biegna do ukrytej w krzakach krotkofalowki i informuja fabrykantow o zblizajacym sie niebezpieczenstwie. Na likwidacje fabryki nie ma czasu, na zabranie towaru, czy polproduktow rowniez nie, ale zawsze jest czas na ucieczke. Nawet jezeli uda sie ich otoczyc przez policje, to i tak potrafia sie wymknac. Zwykle wczesniej przygotowuja sobie sciezki w dzungli specjalnie do takiej ucieczki. Sciezki znane tylko przez nich, wiec sciganie jest bardzo utrudnione. Poza tym, policjanci cenia swoje zycie i sami nie garna sie do tego, zeby je poswiecac. Nie zarabiaja tutaj az tak dobrze, zeby samemu rzucac sie do ryzykownego poscigu.

Z jakis 75 kilogramow lisci uzyskuje sie 1 kilogram czystej kokainy. Tutaj nie jest ona warta zbyt duzo, jest warta bardzo malo. Jeden gram bazy, czyli takiego polproduktu, z ktorego powstaje czysta koka mozna tutaj kupic za jednego sola, czyli rownowartosc jednego zlotego. Miejscowi to pala. Sama koka jest kilka razy drozsza, jednak ciagle, w porownaniu z rynkiem europejskim, bardzo tania. Cena hurtowa jednego kilograma w tym rejonie, w ktorym aktualnie jestesmy, to 4000 dolarow, wiec bardzo niewiele.

Tak jak pisalem wczesniej, najczestszym zrodlem informacji o istnieniu fabryk sa ludzie. Tzw. informatorzy zglaszaja sie na policje. Nie wszyscy z nich robia to dla pieniedzy. Czesc z nich po prostu eliminuje konkurencje, czesc ma jakis uraz do sasiada i chce wyrownac rachunki, a sa rowniez i tacy, ktorzy po prostu pragna pomoc policji.

Miejscowi glownie zyja z produkcji kokainy. Czasem sa bardzo wrogo nastawieni do policji. Do tego stopnia, ze potrafia zaatakowac nadjezdzajacy patrol. Nie zdarza sie to czesto, ale jednak sie zdarza. Policja musi unikac rutyny, na takiej akcji trzeba byc zawsze czujnym. Nigdy nie wiadomo co sie moze zdarzyc.

Szef na odprawie tlumaczy jakie beda cele i zadania do zrealizowania w dniu dzisiejszym. Rozdziela przydzialy dla ludzi do poszczegolnych ekip.
Zwyczajne uzbrojenie na patrol!
M-60 na dachu pick-up'a dla oslony przed ewentualnym atakiem.


A tak wyglada fabryka kokainy. Tony zuzytych lisci walaja sie wszedzie.
Najpierw te liscie wrzuca sie do roznych substancji chemicznych i depcze przez kilka dni w wielkim foliowym basenie. Uzyskany sok wlewa sie do oddzielnej uformowanej wanny. Tam potem dodaje sie kolejne chemikalia i zbiera z wierzchu wytracajacy sie proszek. To oczywiscie jeszcze nie proszek ale gesta substancja, ktora potem trzeba wyszuszyc i sprasowac. Tak uzyskuje sie baze. Do daleszego jej przetworzenia jest juz potrzebne laboratorium chemiczne bardziej zaawansowane. Lokalsi maja czasem w domach takie laboratoria, czasem sprzedaja sama baze, ktora jest przemycana potem do Kolumbii i tam na miejscu zamieniana w krystaliczna kokaine.
Jeden z policjantow podpala to co zostalo z fabryki!
A tak tutaj zyja miejscowi chlopi. Pomimo produkcji jednego z najdrozszych narkotykow swiata, nie ociekaja w bogactwi. Zyja bardziej niz skromnie, ale to przeciez sama podstawa wielkiej gory lodowej.
Wypala sie dzungle po to, zeby mozna zalozyc nowa plantacje koki. Liscie koki w Peru i Boliwii sa legalne, co wcale nie oznacza, ze ich plantacje tez sa legalne. Na taka platacje trzeba miec specjlane rzadowe zezwolenia. Wszelkie nielegalne sa w miare mozliwosci niszczone przez specjalne oddzialy, ktore sa tutaj tworzone tylko i wylacznie do tego celu.
Z M-60 w reku zawsze razniej!

Odwidzilismy z chlopakami jeden domek. Oczywiscie nie zastalismy jego mieszkancow, zdziwilbym sie bardzo, gdyby bylo odwrotnie.

Kolejna fabryka. Tutaj znalezlismy tyle lisci, ze musiala dzialac przez kilka ladnych lat.
A to juz prawie cala nasza ekipa.
Kiedy chlopaki dowiedzieli sie, w jakie rejony sie dalej wybieramy, podarowali mi M-16 dla ewentualnej obrony przed Swietlistym Szlakiem.


Lukasz mowi, ze jest gotowy na wszystko. Jak tak mowi, to nic nam nie pozostaje tylko ruszac w dalsza czesc naszej ekspedycji!

3 komentarze:

  1. i oczywiście Toyoty :)

    w sumie taki M16 na dachu auta przydał by się do jazdy w Warszawskich korkach...

    OdpowiedzUsuń
  2. postawowe pytanie, czy postrzelaliscie sobie chlopcy czy nie?:)K

    OdpowiedzUsuń
  3. Na razie jeszcze nie bylo do czego, ale jak bedzie to oczywiscie bedziemy walic bez opamietania. Zwlaszcza, ze w naszej ekipie mamy zawodowca!

    OdpowiedzUsuń