piątek, 27 sierpnia 2010

Gran Pajaten - prawdziwy rarytas!

Ruiny Gran Pajaten sa naszym podstawowym celem w tym rejonie. Przez nie w ogole przyjechalismy do Pataz, miasteczka, ktore wywarlo na nas ogromne wraznie, tyle tylko, ze nie z powodu ruin.

Na miejscu okazuje sie, ze dotarcie do ruin, to nie taka prosta sprawa. Miejscowi mowi, ze trzeba isc od jednego do trzech dni w jedna strone przez dzungle. Relacje, ktore otrzymujemy od miejscowych, bardzo sie od siebie roznia. Oczywiscie nie spotykamy nikogo, kto by widzial ruiny na wlasne oczy. Wreszcie dowiadujemy sie najgorszego, czyli, ze ruiny sa zamkniete dla ruchu turystycznego. Na wejscie do ruin trzeba miec specjalne pozwolenie, zalatwione jeszcze w Limie.

Nie przyjechalismy jednak tutaj taki kawal, zeby tak prosto sie poddawac. Postanawiamy dojsc do granicy parku i zobaczyc, czy faktycznie nie da sie nic zrobic. Jeszcze w Pataz poznajemy arogancka Peruwianke, ktora walczy jak lwica o mozliwosc wejsca do ruin. Baba proponuje, ze razem z nami pojedzie do wioski taksowka, gdzie sie zalatwia miejscowego przewodnika. Na poczatku sie godzimy. Potem jednak baba robi na nas zle wrazenie. Dochodze do wniosku, ze gdyby ode mnie to zalezalo, to na pewno nie dalbym jej na wejscie zadnego pozwolenia. Dlatego po dojezdzie do konca drogi, gdzie czeka nas jeszcze 30 minut marszu do wioski, postanawiamy z Lukaszem ruszyc ostro z buta, zeby zgubic babe i zalatwic wszystko na miejscu samemu. Nie jest to jakos bardzo trudne, bo baba nie ma w ogole kondycji, a poza tym ma taki bagaz, jakby sie wybierala do Ciechocinka, a nie na kilka dni do dzungli.

Niewiele nam to jednak daje. Bo miejscowy przewodnik z ustami pelnymi koki i az zielonymi zebami od jej zucia, inormuje nas, ze bez pozwolenia z Limy, nigdzie nie wejdziemy. Zatrzymaja nas na granicy parku. Oczywiscie, mozemy sprobowac pojsc do granicy, bo wielu ludzi tak robi, ale wedlug niego, to nie ma sensu.

Upal byl niemilosierny. Nie wiedzielismy co robic dalej. Zwlaszcza, ze Wojtek dostal biegunki i byl bardzo oslabiony. Jednak postanowil, ze moze isc dalej, tylko odpowiednio wolno. Zatem ruszylismy do granicy parku. Okazalo sie, ze ta decyzja byla bardzo trafiona, bo szlak byl przepiekny. Do punktu kontrolnego dotarlem pierwszy. Okazalo sie, ze te kilka miesiecy w Ameryce Poludniowej zaowocowaly jako taka znajomoscia hiszpanskiego, bo odbylem bardzo ciekawa rozmowe ze straznikami. Skadinad, bardzo sympatycznymi, molodymi chlopakami. Od razu zapytali o pozwolenie. Okazalo sie potem, ze pytanie bylo retoryczne, bo chlopaki o kazdym wydanym pozwoleniu sa zawiadamiani odpowiednio wczesniej, poniewaz maja obowiazek, udac sie z ewentualnymi odwiedzajacymi do samych ruin. Trek do ruin w jedna strone trwa cztery dni, tyle samo z powrotem. Czyli jest to bardzo wymagajaca eskapada. Czasem przybieraja bardzo rzeki, trzeba je przeplywac. Dzungla zawsze jest nieobliczalna i pelna niebezpieczenstw. Pytam co bedzie, jezeli pojdziemy mimo braku pozowolenia? Powiedzieli, ze zadzwonia po policje i ta nas zgarnie z trasy. Ja na to, ze juz jestem bardzo zmeczony, wiec ta perspektywa mi sie bardzo podoba. Tymbardziej, ze jeszcze nigdy nie lecialem helikopterem. Wzbudzilo to ogolny smiech i przelamalo ostatecznie lody miedzy nami.

Chlopaki zaprosili mnie do srodka i wyjeli ksiazke z wpisami odwiedzajacych to miejsce. Wpisalem sie na 606 pozycji. Rejestr jest prowadzony od pazdziernika 1998 roku, okazalo sie, ze nie bylo tutaj jeszcze zadnego Polaka. Owszem, wiemy o wyprawie Chmielinskiego w te rejony, jednak nie znalazlem jego wpisu. Chlopcy twierdza, ze niemozliwe, zeby sie nie wpisal, wiec pewnie ta jego wyprawa byla przed 98 rokiem. W kazdym badz razie wpisuja sie do ksiegi wszyscy, ktorzy dochadza do tego miejsca. Zaledwie okolo polowa z nich ma pozwolenie na zapuszczanie sie dalej. Zatem nalezy przyjac ze przez 12 lat ruiny Gran Pajaten mialo mozliwosc zobaczyc nie wiecej niz 300 osob. Latwo obliczyc, ze daje to okolo 25 osob rocznie. To jest dopiero atrakcja. W porownaniu z Machu Picchu, ktore odwiedza tysiac osob dziennie, to jest naprawde cos. Jak tylko o tym mysle, to wiem na pewno, ze jeszcze tu wroce. Musze je zobaczyc na wlasne oczy. Pozostaje mi tylko satysfakcja pierwszego polskiego wpisu w ksiedze.

Chlopaki nocuja nas w jednym z pomieszczen, gdzie sa trzy lozka. Daja jeszcze koce i spiwory, jakby nasze nam nie wystarczaly. Czestuja kolacja a rano sniadaniem. Postanawiamy ruszyc nieco w glab parku do pobliskiego jeziora. Okazuje sie, ze miejscowi wypasaja konie i krowy na lakach, przez co, jest bardzo latwo zgubic sciezke. Dosc szybko ja gubie i po czasie orientuje sie, ze zle ide. Dochodzi do mnie Wojtek i postanawiamy isc w prawo na druga strone wzniesienia. Jak wchodze na gore to dostrzegam sciezke, ktora pewnie poszla reszta grupy. Po jakis dwudziestu minutach doganiam ich. Okazuje sie, ze oni tez pomylili droge. Nie poddajemy sie, szukamy dalej. Zwlaszcza, ze jest jeszcze jedno miejsce, w ktorym wedlug naszych szacunkow powinno byc jezioro. Wreszcie je odnajdujemy. Jeziorko jest przecudne. Robi wrazenie, jest na 4000 metrow. Wraz z Szefem decydujemy sie wejsc do niego choc na chwile. Woda jest jednak strasznie zimna.

Na dol schodzimy w bardzo szybkim tempie. Nawet chlopaki zadziwli mnie swoja kondycja. Stwierdzam, ze gdybym wiedzial wczesniej, ze sa tak dobrzy, to zdecydowalbym sie walic do Gran Pajaten bez zezwolenia, bo policja nie dogonilaby nas nawet helikopterem.

Juz na miejscu w Pataz zbieramy wszelkie informacje, ktore moga byc nam

przydatne w organizacji nastepnej wyprawy. Okazuje sie, ze przed laty byla zorganizowana jakas wyprawa do dzungli, w ktorej udzial bral sam burmistrz. Niestety burmistrz zaginal. W poszukiwaniu burmistrza zorganizowana kolejna wyprawe, ktora trwala dwa miesiace. Podczas tej wyprawy przkraczano niezliczone rzeki, podczas jednej przeprawy stracono zywnosc. Czesc ludzi umarla z glodu. W kazdym badz razie, najwazniejsze jest to, ze podczas tej wyprawy miejscowi natrafili w dzungli na ruiny miasta wiekszego niz Gran Pajaten. Niestety, sami zgubili sie w tej dzungli i teraz nie potrafia dokladnie okreslic gdzie to bylo. Poza tym, nie ma pieniedzy na poszukiwania i nikomu tutaj na nich nie zalezy. Tutaj tylko zloto ma znaczenie. Kto by sobie zwracal dupe jakimis ruinami.

My na pewno jeszcze tu wrocimy. Ten rejon ma ogromny potencjal.

3 komentarze:

  1. w necie są zdjęcia, faktycznie rewelacyjne miejsce!
    E.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czesc chłopaki
    ja też się z Wami piszę na następną wyprawę do tych ruin

    OdpowiedzUsuń
  3. Miejsce jest po prostu obledne. Teraz jest zarosniete dzungla, bo nie ma kasy, zeby je odslaniac.

    Bastek, jak bedziemy organizowac juz cos konkretnie to bedziemy o Tobie pamietac.

    OdpowiedzUsuń